wtorek, 4 lipca 2017

Zdechł, czy umarł?


Zawsze czuję się źle, ilekroć słyszę: "zdechł". Pełne pogardy słówko sytuujące człowieka wyżej, nie tylko z racji wzrostu, ponad psem, czy kotem. Określenie wprawdzie odchodzi do lamusa wraz z pewną epoką i ludźmi w niej żyjącymi, ale wciąż jest obecne w różnych środowiskach. Co ciekawe "zdechł" nie boli mnie w ustach seniora, często dobrotliwego człowieka, któremu po prostu w głowie się nie mieści, że zwierzę mogłoby tak zwyczajnie, po ludzku... umrzeć. Coś się we mnie za to burzy, gdy "zdechł" odżywa w ustach kolejnych pokoleń, ukształtowanych na Ustawie o Prawach Zwierząt i filmach przyrodniczych, gdzie w wielu przypadkach, choćby opowiadały o drapieżnikach - krwi jest mniej niż w pierwszej, lepszej kinowej sensacji z Człowiekiem w roli głównej. O wiadomościach telewizyjnych nawet nie wspomnę. Wojny, zamachy, to niestety ściśle ludzka dziedzina. A przecież przy okazji giną w nich i zwierzęta. Tylko wstyd nam o tym mówić...



I jeszcze kilka zdjęć, których nie zdążyłam dołączyć do poprzedniego posta, ponieważ komp postanowił zejść z tego świata...  Foto Story - Love Story:




8 komentarzy:

  1. Przepiękne Foto Story - Love Story :))) Cudne :D
    Głowa do góry, jesteś bardzo wrażliwą osóbką i stąd pewne określenia jak i zachowania mocno Cię drażnią.
    W końcu nie wszyscy są źli.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jasne, że tak, choć tego zła niestety coraz więcej wokół nas...
    Pozdrawiam serdecznie, Ewuniu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiduś! umierają wszelkie żywe stworzenia -
    choć polszczyzna ma przebogaty zasób na
    określenie kresu - wszak i rośliny czują...

    osobiście nie cierpię słów "zwłoki" oraz
    "truchło" - wszak ciało to codzienne tak
    oswojone słowo a przecież neutralne - więc
    pasuje do każdych nieżywych już bytów...

    ale najbardziej złości mnie eufemizm wobec
    ludzi i zwierząt też - ODSZEDŁ - czemu nie
    można po prostu nazywać rzeczy po imieniu :
    umarł, zmarł, nie żyje...

    nie istnieje w sferze autonomicznej, decyzyjnej,
    mentalnej - zostało ciało właśnie - a odejście
    sugeruje wybór i czyn - wobec istoty już martwej
    jest to tyle złudne, co tragikomiczne...

    OdpowiedzUsuń
  4. Podpisuję się na 1000% pod Twoim komentarzem, Ineczko. Mam ten sam zakres przemyśleń, bliźniacze odczucia w powyższej kwestii... A także doświadczenia ze słowem "odszedł". Jak fatalnie było mi tego słuchać po śmieci Mamy i co gorsza rzadko wypadało się złościć, bo przecież wszyscy ci, składający mi kondolencje, chcieli ulżyć w bólu, zakłamując rzeczywistość...

    OdpowiedzUsuń
  5. ... Mama bardzo chciała żyć i z własnej woli nigdy nie zgodziłaby się w tamtym czasie na odejście. Raczej zwrot: "została zamordowana przez chorobę", byłby tutaj adekwatny do sytuacji... Ba, raka też tabuizujemy, nazywając go "długą i ciężką chorobą". Tak, jakby nazwanie go jego własnym mianem, było podniesieniem przyłbicy, a przecież wygodniej chować głowę w piasek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pokonana przez raka - tak, to strasznie brzmi,
      ale przynajmniej wiadomo, z czym ma się do
      czynienia - dzieci często złoszczą się ale i
      dopytują, wprawiając dorosłych w konsternację
      "ale gdzie odszedł, z kim, po co, czy wróci?"
      jeśli poprawiałam na "umarł" bywało, że się na
      mnie obrażano, jakbym wydała nań wyrok...

      Usuń
  6. Oczywiście, że umarł. Śmierć zwierzęcia niczym nie różni się od śmierci człowieka. Człowiek nie umiera bardziej, mocniej, bardziej tragicznie. Śmierć to śmierć. Nienawidzę tego antropocentrycznego spojrzenia, człowiek jako korona stworzenia, taki unikalny, taki wyjątkowy. Niestety kościół nauczył ludzi tak myśleć, przyszli aby panować nad zwierzętami, trudno dotrzeć do takich ludzi.
    Potwornie boję się, że śmierć niedługo pojawi się w moim domu, moja prawie 20-letnia kotka ostatnio bardzo wyraźnie się zestarzała.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ojoj... Rzeczywiście powiało czymś niedobrym... Z drugiej wszak strony, kiedy nasz Byt Czworonożny osiąga taki wiek, należy się tylko cieszyć. To tak, jak z rocznikami moich Dziadków. Osoby urodzone w latach 20. XX w., dziś po dziewięćdziesiątce, to ostatnie póki co, tak długowieczne pokolenie. Dziś jeden po drugim gasną rodzniki moich Rodziców, a po moje też już kosa sięga. To samo dotyczy zwierząt. Przetworzone karmy, zanieczyszczone powietrze i im zafundowały epidemię raka. Co nie zmienia faktu, że utrata przyjaciela po 20 latach, to wielki cios.

    Tak, właśnie kilka dni temu napisałam to w komentarzu na blogu Inki. Że śmierć zawsze wygląda tak samo i nie ma różnicy czy kończy życie ludzkie, czy zwierzęce...

    Ściskam.

    OdpowiedzUsuń