Kolejny pobyt komputera w serwisie, wymusił na mnie przerwę, nie tylko w blogowej aktywności. Za to luty przypominający wiosnę, nie zawsze dawał odetchnąć pełną piersią. Choć temperatury mocno marcowe, nie na tyle jednak, żeby nie palić w piecach. A, gdy wieczorne mgły zaczynały snuć się romantycznie nad ziemią, krztusząc się już mniej romantycznie, (no chyba, że przywołamy te biedne niewiasty umierające na suchoty) czym prędzej, zamykałam szczelnie okna. Powód? Co roku ten sam.
Na moment przerywam wątek "znikającej zieleni". Po wczorajszej, zadymionej nocy, wyszperałam w dokumentach tekst napisany 2 lata temu dla lokalnego tygodnika. Obawiam się, że jeszcze długo nie straci na śmierdzącej aktualności, mimo ustawy zwanej nieelegancko: "śmieciową"...
CO(2) Z TYM ZROBIĆ?
Późnym wieczorem, ociągając się, wyjeżdżam po pracy z centrum stolicy.
Jak tonący, chwytam w płuca czyste powietrze. Mam klucze w kieszeni i torbę z
zakupami. Tam, gdzie wracam, to zdecydowanie zbyt mało – przydałaby się gaz
maska.
W polskim klimacie, jak w filmie
bollywoodzkim, wszystko zdarzyć się może. Zmieniał się i bez udziału człowieka,
choć ten ostatni zawsze dorzuci swoją cegiełkę. I tak, temperatury godne
przedzimia, mieliśmy już pod koniec kalendarzowego lata. Klimatolog w audycji
radiowej jakoś mnie nie przekonał skomplikowanym wywodem, że ocieplenie
klimatu, niesie ze sobą… widoczne jego oziębienie. Kolega w pracy skonstatował
ponuro: „No, tak, znowu czeka nas dziewięć miesięcy jesieni, jeden zimy i dwa,
lata”. Ale zanim przytłoczą Polaka na dobre ciemne, szare, mokre i jednorodne
do granic obrzydzenia miesiące, kapryśny klimat naszej szerokości
geograficznej, robi nam wielkoduszny zrzut powietrza zwrotnikowego i daje
kilka, kilkanaście dni tzw.: ”złotej jesieni”. W słońcu czerwienią się
jarzębiny i ulubione na osiedlowych pasach zieleni, berberysy. Czerwienią się
też dosłownie wszędzie biedronki, podejmujące loty w celu przezimowania.
Siadają na naszych ubraniach, spacerują po chodniku. Wchłaniajmy więc te dni,
dotleniajmy się póki mamy taką szansę. Bo wraz z mrokiem, trzeba będzie uciekać
do własnych domów, niczym przed godziną policyjną. O, biada, gdy ktoś zostawi
otwarte okno i wróci wieczorem. W nozdrza uderzy go smród dymu, który rzadko
skojarzy się z harcerskim ogniskiem. Przed oparami jesieni nie ma ucieczki
zwłaszcza w małych miejscowościach. Problem stary i kończący się wraz z dniem,
niczym nocny koszmar. Lecz gdy przyjdą mrozy, również dzień nie przyniesie
ulgi. Proceder spalania śmieci w domowych piecach, ma też swoje drugie dno
ekonomiczne. Pusta kieszeń zawsze przegra ze zdrowiem, rozsądkiem i
przyszłościowym myśleniem. Odpowiedź na pytanie: Co z tym zrobić, byśmy
przestali wreszcie oddychać CO2 i inną trucizną, pozostawiam mądrzejszej niż
moja własna, głowie.