wtorek, 31 maja 2016

O co tu tak naprawdę chodzi??? (O tym, jak autorytety namawiają do morderstwa)



Bardzo niechętnie wracam do tematu z połowy kwietnia... Blokowały mnie dwie rzeczy: raz - chciałam dać szansę rehabilitacji organizacjom prozwierzęcym, zanim napiszę odpowiedzialnie coś ostrego; dwa - musiałam ochłonąć po czymś, co zaraz tu zrelacjonuję...
O motywach rozdzielania zwierząt wedle własnego widzimisię, myślałam bardzo długo. A także o celu istnienia rzeczonych organizacji, które wolą trzymać u siebie miesiącami/latami zwierzęta, niż dać je prawdziwemu miłośnikowi, z kilkudziesięcioletnim stażem opieki nad czworonogami. W ten sposób w imię przerośniętego ego pozbawiają dane stworzenie domu i serca człowieka, który sprawdził się w roli opiekuna wielokrotnie. I to za własne pieniądze. Żadna gmina nie sponsorowała mu worków z karmą przez 15 lat!...

Nikt mi nie zwróci tych wyjazdów, na które nie pojechałam, bo nie miałam z kim zostawić zwierząt!
Dla Osób, które nie czytały mojego poprzedniego posta krótkie wyjaśnienie: organizacje odmówiły mi powierzenia młodego kota, ponieważ nie chcę go sterylizować (moje koty nie wychodzą z domu, zatem nie ma mowy o nieplanowanym przychówku!). Gdy nie podziałała na mnie propaganda, straszenie, że kot umrze bez tego zabiegu (moja najdłużej żyjąca kotka bez sterylizacji, opuściła świat jako 19 - latka), organizacje ustami swoich pracowników kategorycznie i nieodwołalnie zdefiniowały własne stanowisko: wobec takiego światopoglądu nie dostanę od nich czworonoga. A mój światopogląd to jedynie kwestia sumienia: sterylizacja jest dla mnie okaleczeniem zwierzęcia. Powinna być dla właścicieli WYBOREM, a nie TOTALITARNYM PRZYMUSEM. Zastanawiałam się, czy ten betonowy upór kosztem zwierzęcia, wynika tylko z rozrostu ego ustawodawców w takich instytucjach, czy może stoją za nim inne, bardziej policzalne przesłanki? Cennik z gabinetów weterynaryjnych wygląda następująco:
kastracja kocura: 100 - 300 zł
sterylizacja kotki: 170 - 500 zł
Oczywiście, to nowy opiekun w przypadku adopcji niedojrzałego płciowo zwierzęcia, musi z własnej kieszeni pokryć koszt tej siekanki, gdy jego wybraniec osiągnie "fizyczną pełnoletność". Jeśli tego nie zrobi i zwierz nadal będzie cieszył się pełnią władz rozrodczych, nieważne jaki raj ma w danym domu. Nie ważne, że pokochał właściciela i jest kochany. Przyjdą na kontrolę wysłannicy z danej organizacji i skonfiskują stworzenie. Nikt nie będzie wnikał w Wasze więzi i emocje, bo one w takiej sytuacji się nie liczą!
W przypadku osobników dojrzałych płciowo, przebywających w schroniskach i fundacjach, koszty zabiegu pokrywają instytucje dotowane na ogół przez gminy. Jak może się skończyć taka sytuacja dla zwierzęcia, opisałam w poście - tekście opublikowanym swego czasu na zamówienie lokalnej prasy, pt.: "Perełka miała pecha" (na blogu: 12 listopada 2014).


Zdarzenie, które mnie zbulwersowało jeszcze bardziej niż wspomniana biurokracja (?), upór (?), to interaktywna audycja radiowa sprzed kilku tygodni. Prowadzi ją regularnie pewna znana doktor weterynarii. Nie słuchałam jej już bardzo długi czas z przyczyn, które kiedyś opisywałam na tym blogu i nie będę się powtarzać. Traf chciał, że palec o pewnej godzinie omsknął się i wcisnął guziczek radioodbiornika. Zaczęło się sielsko od zachwytów nad wiosną i budzącą się przyrodą. Ze wstępu przebijała miłość prowadzącej do całego świata. Aż nagle zadzwoniła słuchaczka.
- Pani doktor dokarmiam koty na moim osiedlu. Przychodził tam kocur, który później okazał się kotką. I ta kotka jest teraz w ciąży - zrelacjonowała pospiesznie - Co ja ... powinnam zrobić?... - niepewnie sformułowała pytanie.
Pani doktor wpadła jej w słowo:
- Jak to? Zwabić, złapać i zanieść na zabieg.
Słuchaczce zadrżał głos, gdy odparła:
- Ale to ... To jest bardzo zaawansowana ciąża...
- Tym bardziej trzeba się pospieszyć. Nie wolno pozwolić im się urodzić!
- Tttak.. - wydukała zgaszona karmicielka.
Zanim kopniakiem wyłączyłam stojący na podłodze Bogu ducha winny odbiornik, skamieniałam. Byłam pewna, że usłyszę apel pani doktor dotyczący adopcji istniejących już kociąt, a prośba o profilaktyczną sterylizację będzie dotyczyła szczęśliwej kociej matki. Tymczasem, usłyszałam jak ktoś, kto jest branżowym autorytetem w pewnych kręgach, miłośnik zwierząt, namawia karmicielkę do skrzywdzenia swojej podopiecznej! To tak, jakby kobiecie w 7. miesiącu ciąży, zaserwować aborcję...
W jakiej sytuacji pani doktor stawia tę dobrą kobietę - w roli kata,  który podstępem ma zwabić ciężarną matkę? Co na tym zyska zwierzę, które zaufało człowiekowi? Być może nie przeżyje tego wypatroszenia - wybaczcie dosłowny kolokwializm. Na pewno nigdy już nie odzyska psychicznej stabilności. Z pewnością też do końca swoich dni, będzie żałowało swojej przyjaźni z CZŁOWIEKIEM...
Mam nadzieję, że kotka nie dała się złapać. Chcę wierzyć, że ta historia ma swój happy end i ludzkie okrucieństwo (bo aż trudno uwierzyć, że to tylko głupota, gdy mówimy o lekarzu weterynarii) przykryte płaszczykiem chorej w nadmiarze ideologii, nie zniszczyło tym razem niewinnych istnień.

         

(Zdjęcie z kociakami, których na szczęście nikt nie zamordował, zaczerpnęłam z sieci. Dziękuję! Powyżej moja Dywa, wychowana przeze mnie od 5 tyg. życia.)  

niedziela, 1 maja 2016

Pobuuudka!!!


Zazwyczaj poruszam tutaj tematy przykre i trudne, jeśli nie drastyczne. Dziś jednak robię mały przecinek, tak dla zaczerpnięcia oddechu. Tym razem pokażę Wam przyrodę bez ingerencji człowieka. Bo choć tegoroczna wiosna jest zimna i sucha, nie ma też do zaoferowania wielu dni wypełnionych słońcem, to jednak na każdym skrawku zieleni - od osiedlowego trawnika po łąki za miastem, można spotkać miniaturowe ogrody. Zwykłe pasy swobodnie rosnącej trawy na środku autostrady przy ul. Modlińskiej, na szczęście jeszcze przed koszeniem, mogą ucieszyć nasze oczy takimi formami i barwami!







Oby jak najdłużej, stopa człowieka omijała obudzoną do życia florę i pozwoliła rozwinąć się kolejnym gatunkom przycupniętym przy ziemi.


Liście, mniejsze niż zazwyczaj o tej porze, olśniewają dosłownie i w przenośni swą pierwotną świeżością. Czyż nie są zjawiskowe?  



A to już ogródek mojej Babci przed jedną z warszawskich kamienic. Zaś w nim: migdałek, mahonia pospolita, róża chińska. Jego pielęgnacja to relaks i samo zdrowie. Przy okazji też, wartościowa alternatywa dla klasycznego trawnika.


Miniaturowy konik polny, liczył zaledwie pół centymetra. Przyglądał mi się z ufnością, jak każde dziecko i cierpliwie pozował tak długo, jak tylko potrzebowałam :-) Widać nie wie jeszcze, do czego są zdolni ludzie...