wtorek, 28 czerwca 2016

ZIELONA HERBATA - zdrowie w pigułce z długą historią


Wyjątkowo dużo działo się u mnie w czerwcu… Jednym z ciekawszych przeżyć, które na dłużej zapadło mi w pamięć, był udział w Pikniku z Kulturą Japońską – Matsuri. Wszechstronna impreza odbyła się na warszawskim Torwarze. W kontekście kulturoznawczym i rozrywkowym, pisałam o Pikniku zwłaszcza TUTAJ: simran2pl.blogspot.com
simran2pl.blogspot.com/2016/06/matsuri-piknik-z-kultura-japonska-czesc_19.html
Ale niniejszy wątek zamieszczam na tym blogu, bowiem właściwości zielonej herbaty mają nieocenioną wartość dla zdrowia. Nic dziwnego – jest bogata m.in.: w witaminy B, C i E.W zależności od czasu zaparzania i rodzaju liści, uzyskujemy napój o zupełnie różnych właściwościach. Napar z pierwszego parzenia, ponieważ zawiera dużo teiny, działa pobudzająco. Wystarczy, że wypiję 2 – 3 kubki i mogę pracować do świtu! ;-) Ten z drugiego parzenia, dla odmiany uspokaja.
Zielona herbata poprawia krążenie krwi i obniża ciśnienie, korzystnie wpływając na pracę serca. Zawarte w niej flawonoidy wzmacniają naczynia krwionośne i przeciwdziałają zakrzepom krwi. Garbniki zapobiegają nowotworom. Posiada też właściwości hamujące rozwój bakterii w układzie pokarmowym, przyspiesza metabolizm, działa również moczopędnie.
Zanim Europa odkryła ten wartościowy dar Natury, zielona herbata była używana jako tradycyjne lekarstwo w Chinach, Japonii, Indiach i Tajlandii.



A teraz chwila z historią: Zielona herbata do Japonii dotarła w okresie panowania dynastii Tang (618 – 907). Ale musiało upłynąć jeszcze kilka wieków, zanim rytuał przygotowania i picia herbaty, osiągnął formę jaką ujrzałam podczas Matsuri. W latach 1185 – 1333, japońscy mnisi podróżowali do Chin. Wśród nich był mnich Eisai, który po powrocie do Japonii w 1191r. wprowadził ceremoniał przygotowywania herbaty w proszku i picia jej w trakcie medytacji zen…            

Przeszło 10 lat temu rozsmakowałam się przypadkowo w zielonej herbacie. Jeśli pijam czarną, to tylko dla odmiany od spożywczej codzienności… w: gościach, Mc Donalds, (gdy czekam na autobus do domu), lub u Babci, choć i Ona zakupiła dla mnie zieloną, bo pamięta, że lubię ;-) 
Dla tych, którzy podobnie jak ja są fanami tej wersji popularnego napoju muszę dodać, że ta parzona na japońską modłę ma całkiem inną specyfikę! Do niedawna nauczona u źródeł, parzyłam herbatę m.in.: po afgańsku – z kardamonem, lub rzadziej z szafranem.   



Sama ceremonia dla nas, ludzi współczesnej Europy, stanowi egzotyczny rytuał. W japońskiej rzeczywistości trwa on 4 godziny! W rzeczywistości edukacyjnej dla mieszkańców Polski to było 30 minut, ale jakże treściwych! Mogę powiedzieć, że wysiedzieć ten czas „na piętach” w skupieniu i dystansie do wszystkiego co absorbuje nas na co dzień, to niemały wyczyn… ;-) Lecz także duchowe i relaksujące przeżycie, jeśli człowiek umie sobie plastycznie wyobrazić autentyczną uroczystość... A jest co. Tradycyjna ceremonia odbywa się w specjalnym pawilonie usytuowanym w ogrodzie. Przebiega według ściśle ustalonych zasad, w atmosferze godności i oderwania od  świata zewnętrznego. Od początku do końca nie ma tutaj miejsca na przypadek, czy spontaniczne działanie – wszystko jest podporządkowane regułom i odgrywa swoją konkretną rolę. Polakowi zapewne trudno to sobie wyobrazić ;-) W dużym skrócie: gospodarz wita gości przy furtce; przybywający spacerują po ogrodzie podziwiając rośliny. Następnie wybierają gościa honorowego, czyli szanowaną osobę, najlepiej obeznaną z etykietą. On będzie kimś w rodzaju pomocnika gospodarza; jego rola to zadbanie o najwyższą jakość ceremonii. Przed wejściem do pawilonu herbacianego, goście zatrzymują się przy źródełku, gdzie muszą dokonać rytualnego obmycia. Ta czynność w umowny sposób oczyszcza ciało i ducha. Do pawilonu wchodzi się przez nieduży otwór, dlatego każdy musi przy tym kucnąć. Symbolizuje to równość wszystkich uczestników. Ceremonia obywa się w specjalnym pomieszczeniu z wnęką, w której obowiązkowo wisi pionowy obraz kakemono z kaligrafią (zazwyczaj: sentencja buddyjska) a także stoją wazy na kwiaty ceremonii herbacianej.



Te ostatnie są dobierane zgodnie z porą roku, dodatkowo mają być proste i eleganckie. Ot, kwintesencja myśli Kraju Kwitnącej Wiśni! W pomieszczeniu nie ma zbędnych przedmiotów, aby nic nie rozpraszało uwagi. Nie szpanujemy nowym antykiem, czy jeszcze bardziej nowoczesną „plazmą”; nie po to jest to spotkanie. Goście siadają na tatami. Obowiązkowo mają białe skarpetki. Gdy wchodzi gospodarz, gość honorowy składa mu podziękowania. Następnie rozpoczyna się rozmowa, ściśle podporządkowana ramom ceremonii. Żadne tam plotki o życiu prywatnym Dody, czy naszych polityków! Poruszanie takich nieeleganckich i niezwiązanych z sytuacją wątków, byłoby okazaniem skrajnego nietaktu. Uczestnicy są częstowani lekkim posiłkiem; może też być podana sake (którą wreszcie spróbowałam w tym roku).
Gospodarz od zagotowania wody i przetarcia miseczek, rozpoczyna przygotowanie herbaty. Wsypuje ją bambusową łyżeczką…


I wiecie co? Napój jaki otrzymałam, w żaden sposób nie przypomina tego, co piłam wcześniej. Jest bardziej gęsty, pokryty pianką i autentycznie orzeźwiający. Ma wyrazisty, charakterystyczny smak, niemożliwy do pomylenia. Kto próbował słodycze na bazie zielonej herbaty, nie zapomni go nigdy!              




poniedziałek, 13 czerwca 2016

RÓWNI I RÓWNIEJSI


W sklepach z artykułami dla zwierząt, przy regałach z karmą, nie od dzisiaj dostaję oczopląsu. Gdy czytam o tych owocach morza w delikatnym sosie, albo pasztecie z dziczyzny na galaretce z drobiu, sama robię się głodna.

Dlatego unikam takich zakupów przed własnym posiłkiem. Mimowolnie, przychodzi mi na myśl, że w dziale garmażeryjnym sama mogę nie mieć podobnego wyboru. A jeśli nawet, i tak pewnie, wybiorę standardowy, tani produkt. Cóż jednak zrobić, że sobie często odejmiemy od gardła, ale naszemu pupilowi nie potrafimy odmówić? Zaś firmy kuszą. Czy to dla pieska, czy dla kotka, producenci prześcigają się w doborze komponentów, wyrafinowanych nazwach i etykietach przedstawiających szczęśliwe zwierzaki. Bądź tu człowieku mądry i odkryj, co twój czworonóg zjadłby najchętniej? Nie pozostaje nic innego, jak metoda prób i błędów. Nie zechce wątróbki, to zje łososia, albo królika. Po posiłku dostanie jeszcze na deser ciasteczko z witaminami, lub kabanosa ze składnikami uzupełniającymi, dźwiękową kość, czy dzwoniącą myszkę do zabawy. Znajdzie się też jakiś bajer dla ptaszka i chomika. Nasze sumienie może spać spokojnie. Teoretycznie. Bo jestem pewna, że niejeden taki miłośnik fauny, mijał przez wiele dni w ubiegłym roku kota przejechanego na osiedlowej uliczce, albo nie tak dawno, trochę dalej, gołębia. Zwierzaki miały pecha. Znalazły się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. To się zdarza, trudno. Ale dlaczego, u licha, nikt nie wpadł na to, by sprzątnąć nieszczęsne szczątki? Oba stworzenia, zostały wprasowane w asfalt w najbardziej ruchliwej części osiedla, pomiędzy dużym sklepem, a placem zabaw. Nie był to estetyczny widok, gwarantuję. Dzieci, co dzień patrzyły na tę makabrę. Resztki gołębia dość szybko zmył deszcz, kot trafił na słoneczny okres więc z czasem przy pomocy setek kół , niemal wtopił się w podłoże. Przechodzący mieszkańcy omijali to miejsce, niczym pole minowe. Osiedlowe psiaki też zwiewały, nie chcąc podzielić losu ofiar. Pewnie pomyślały – jaka szkoda, że nie wszystkie zwierzęta są sobie równe! 

Tekst pojawił się swego czasu w legionowskim tygodniku "To i Owo".
Na zdjęciu moja dawna sunia. 

niedziela, 5 czerwca 2016

ZDROWO ZNACZY ŚWIADOMIE


Zgromadzone jesienią zapasy jabłek, marchwi, kapusty, buraków, czy ziemniaków, zaczynają już tracić niektóre wartości odżywcze. A my zmęczeni monotonnym jadłospisem, rozglądamy się łakomie za nowalijkami. Czy jednak jest to właściwy krok w kierunku naszej witalności?

                                   KONSUMUJ Z UMIAREM
Niestety, szklarniowe warzywa mimo dorodnego wyglądu, nie są wcale tak zdrowe, jak można by się spodziewać. Względem tych gruntowych, mają mniej wyrazisty smak, ale ich największym mankamentem jest wysoka zawartość azotanów na skutek intensywnego nawożenia. Przekroczenie dozwolonych norm w zastosowaniu nawozów sztucznych ze związkami azotu, jest niemal nagminnym zjawiskiem, a rośliny pobierają tyle składników, ile dostarczy im człowiek. Najwięcej ich występuje w młodej rzodkiewce, marchewce i sałacie. Skutki dla konsumenta bywają więc opłakane: mogą doprowadzić do zatrucia, a w przypadku długotrwałego spożywania nadmiaru związków azotu, wywołują raka żołądka. Oczywiście nie dotyczy to plonów z upraw ekologicznych, ale są one wciąż kroplą na rynku i mają 2 – 3 razy wyższą cenę. Dlatego ja jeszcze cierpliwie czekam na warzywa gruntowe i nadal w dużej mierze korzystam z tych ubiegłorocznych, ostrożnie dozując nowe.
Jeżeli już decydujemy się na zakup nowalijek, musimy pamiętać by nie przechowywać ich w lodówce w foliowych torebkach ponieważ wytwarzająca się w takim opakowaniu wilgoć przyspiesza przemianę azotynów w rakotwórcze nitrozoaminy.
                                              
ZBĘDNE BONUSY
Popularne na rynku gotowe surówki zrobione są jeszcze wprawdzie z jesiennych warzyw, ale zawierają dodatki, które żywności wszak zdrowia nie dodają – głównie E 211 i E 330.
Benzoesan sodu (E211) jest stabilizatorem i konserwantem. W czasach, gdy metody konserwacji żywności, wyszły poza ramy przyjaznej konsumentowi pasteryzacji, procesowi mrożenia, czy wędzenia, spotykamy ten bonus nieomal w każdym produkcie, wymagającym przedłużenia jego przydatności do spożycia. A więc w: serach, majonezach, przetworach owocowo – warzywnych, konserwach rybnych, napojach gazowanych, margarynach. W celach spożywczych pozyskuje się go sztucznie. Wiemy o nim tyle, że jest dozwoloną substancją, choć działa drażniąco na śluzówkę żołądka i powoduje reakcje alergiczne. Dlatego proponowałabym go unikać tym bardziej, że w połączeniu z witaminą C – kwasem askorbinowym (E300), może tworzyć rakotwórczy benzen.
Jednoznacznie negatywną plagą dzisiejszego przemysłu spożywczego jest powszechne występowanie „kwasku cytrynowego”(E330). Choć liczne środowiska lobbystów bagatelizują wpływ na nasze zdrowie tego dodatku, istnieje wiele dowodów na jego szkodliwość. Ponieważ nie jest on konserwantem, znajdziemy tego rakotwórczego destruktora, zarówno w soczku dla naszej pociechy, jak i w słodyczach czekoladowych. Natkniemy się na niego tym bardziej w uważanej za zdrową… surówce. E330 stosowany masowo w przemyśle spożywczym, jest syntetyczną substancją uzyskiwaną przez fermentację cukru za pomocą Aspergillus Niger - szkodliwej dla zdrowia pleśni. Z punktu widzenia kosztów produkcji fenomen popularności kwasku, daje do myślenia, ponieważ naturalny kwas askorbinowy, jest składnikiem znacznie tańszym.

ORZEŹWIAJĄCA SURÓWKA BEZ SZKODLIWYCH DODATKÓW
(Porcja dla 3 osób)

Składniki podstawowe: 1/2 główki sałaty lodowej
1 i ½ soczystego jabłka (np. Ligol)
1 średniej wielkości marchew
1 i ½ średniego ogórka kiszonego
1 i ½ stołowej łyżki rodzynek
1 łyżeczka łuskanych pestek ze słonecznika
½ pęczka natki pietruszki
Sos:
1 – 1 i ½ łyżeczki soku wyciśniętego z cytryny (wedle uznania)  
1 i ½ łyżki stołowej oleju rzepakowego
½ łyżeczki słodkiej papryki mielonej
1/3 łyżeczki curry
1/3 łyżeczki czosnku granulowanego
Sól do smaku (pamiętajmy jednak o słonych ogórkach!)

Sałatę kroimy w cieniutkie paski, długie lub krótkie, w zależności od preferencji smakowych. Płuczemy na sitku, odstawiamy by odciekła. Marchew obieramy i ścieramy na tarce o dużych oczkach. Obrane jabłka mam zwyczaj ścierać zarówno na tarce o dużych oczkach, jak i szatkownicy. W proporcjach ok. 50/50. To samo dotyczy ogórków. W przypadku takiej mieszanki spożywczej jak surówka, różnorodna wielkość składników urozmaica kompozycję smakową. Dodajemy posiekaną natkę; w całości rodzynki i pestki. Mieszamy. Zalewamy olejem i sokiem z cytryny. Dodajemy przyprawy, mieszamy i odstawiamy na 3 godziny. W tym czasie warto jeszcze zamieszać całość kilkakrotnie, aby warzywa puściły sok, wszystkie składniki sosu zawiązały się, a pestki i rodzynki nabrały miękkości. W trakcie tego procesu, sałata stanie się szklista i bardzo delikatna w smaku. Surówkę można też śmiało przechować w lodówce na następny dzień. Będzie wtedy jeszcze delikatniejsza i bardziej soczysta. Idealnie smakuje zarówno z ziemniakami jak i z różnymi rodzajami kasz. Jest wyśmienitym dodatkiem do ryb oraz mięsa.
                                   
ILE ZAPŁACĘ, CO ZYSKAM?
Szacowany koszt składników o tej porze roku (w zależności od miejsca zakupu i producenta):
Główka sałaty lodowej: 3 – 4 zł.
1 marchew: ok. 30 gr.
2 ogórki kiszone: ok. 60gr.
2 jabłka: ok.80 gr.
Pęczek natki: 1,50 – 2 zł.
Opakowanie wymienionych przypraw o masie 20 – 30g: 69 gr – 2 zł (w zależności od firmy)
Najmniejsze opakowanie rodzynek i pestek w zależności od marki produktu: 1 – 3 zł.
Wartości zdrowotne: Ogórki, oczywiście najbardziej wartościowe są te, które ukisimy samodzielnie, albo kupimy je u zaufanego dostawcy - to naturalny probiotyk, podnoszący odporność organizmu i poprawiający trawienie. Podczas procesu kiszenia zwiększa się zawartość witamin: B2, B3, B6, B12, PP. Wpływają one pozytywnie przede wszystkim na nasz układ nerwowy. Surowa marchew zawiera w sobie takie bogactwo witamin (m.in.: C, K) i minerałów (m.in.: potas, wapń, fosfor, magnez, sód), że uznawana jest wprost za warzywo lecznicze. To jedno z największych źródeł beta – karotenu, (prowitaminy A), który korzystnie wpływa na funkcjonowanie wzroku, kondycję skóry i systemu immunologicznego; może obniżyć występowanie niektórych nowotworów. Zawarte w marchwi pektyny, przeciwdziałają miażdżycy. Jabłka są skarbnicą większości witamin, a także błonnika roślinnego i pektyny. Ze względu na niską wartość w indeksie glikemicznym, ich spożycie zaleca się osobom chorym na cukrzycę. Natka pietruszki wzmacnia i oczyszcza organizm – 1. jej łyżka pokrywa dzienne zapotrzebowanie na wit. A i C.  Niskokaloryczna sałata lodowa w porównaniu z innymi rodzajami tego warzywa jest dość uboga w składniki odżywcze. Za to ma wysokie walory smakowe i długo zachowuje świeżość w lodówce.        
      
 (Powyższy tekst napisałam dla Gazety Polskiej Codziennie, 03/06/2016)