niedziela, 25 września 2016

ŚWIADOMĄ KUCHNIĄ W RAKA – część 3


Związek chorób nowotworowych z popularną żywnością to wciąż temat tabu, mimo prowadzonych od lat statystyk. Przemysł spożywczy i farmaceutyczny rządzi się swoją komercyjną logiką. Dlatego, dopóki nie zmieni się społeczne myślenie, pacjent sam musi pogłębiać wiedzę na temat tego co je i jak to wpływa na jego organizm.
           
                                               Znany seler, zwykła pietruszka…
Niektóre rodzaje pokarmów, stanowią pożywienie nie tylko dla naszych organizmów, ale i dla nowotworów - takie przykłady podawałam, w poprzednich dwóch częściach artykułu. Inne natomiast, zawierają w sobie cenne związki antyrakowe o udowodnionym działaniu. Część z nich omówiłam w poprzednim odcinku. Czemu więc nie możemy wyegzekwować powyższej wiedzy od tych, którzy walczą o nasze zdrowie, czyli od lekarzy?   
Sprzedaż produktów żywnościowych o udokumentowanym działaniu prozdrowotnym, nie  zrównoważy kosztów wstępnej inwestycji włożonych w proces badawczy, więc współczesna kultura medyczna, nauczyła się bagatelizować rolę zdrowego żywienia  w walkach z chorobami, nie tylko nowotworowymi i preferować wyłącznie rozwiązania farmakologiczne. Dlatego badania profesora Richarda Believau, od lat współpracującego z największymi firmami farmaceutycznymi, niosą nadzieję na zmiany w podejściu do problemu. Dzięki swoim doświadczeniom doktor wykazał, że apigenina, intensywnie występująca w pietruszce i selerze, znacznie osłabiła proces tworzenia nowych naczyń krwionośnych, potrzebnych guzowi rakowemu do rozwoju, w bardzo podobnym stopniu jak jeden z zatwierdzonych leków onkologicznych.
           
                                                           Kurkuma z historią
W Azji, już przed dwoma tysiącami lat, odkryto silne działanie przeciwzapalne dobrze nam znanej kurkumy, stanowiącej główny składnik popularnej przyprawy curry. Badania laboratoryjne dowiodły, że zawarty w tym artykule spożywczym kurkumin ogranicza wzrost wielu rodzajów raka, m.in.: wątroby, żołądka, jajników, okrężnicy, a także białaczki. Dodatkowo, stymuluje komórki rakowe do obumierania. Nic dziwnego, że mieszkańcy Indii, choć często w większym stopniu niż obywatele Zachodu narażeni na działanie karcynogenów (czyli zewnętrznych czynników rakotwórczych), chorują pięć razy rzadziej na raka piersi i dziesięć razy rzadziej na raka nerek. W 2005r. prof. Bharat Aggarwal jako pierwszy udowodnił, że kurkumin działa przeciwko nowotworowi we wnętrzu komórek. Niestety, jeśli kurkuminu nie połączy się razem z papryką i czarnym pieprzem (a w takiej postaci znamy go z mieszanki curry), jest bardzo źle przyswajany przez układ trawienny, co odkryli tajwańscy naukowcy. Warto także dodać do tych przypraw oliwy z oliwek, rzepaku, lub siemienia. W ten sposób uzyskujemy gotowy sos do surówek, czy aromatyczny dodatek do zup o sprawdzonym działaniu leczniczym. Jak widać starożytna kuchnia indyjska, wyprzedziła współczesną naukę.   

                                   Zielona herbata – nie tylko napój
Należy też wspomnieć o innej przyprawie, działającej jak silny środek przeciwzapalny i antyoksydant. Imbir, bo o nim mowa, również zwalcza niektóre komórki rakowe, a dodatkowo ogranicza powstawanie nowych naczyń krwionośnych. Napar z tej rośliny, zalecany jest dla osób w trakcie leczenia onkologicznego, ponieważ pomaga pozbyć się nudności po chemioterapii i radioterapii. Oprócz zmielonego dodanego do duszonych, lub gotowanych jarzyn, można również pić go jako napój. Pokrojony w plasterki imbir, moczymy we wrzątku od 10 do 15 minut. 
EGCG, jest jednym z najsilniejszych związków spożywczych przeciwdziałających powstawaniu nowych naczyń krwionośnych, zasilających komórki nowotworowe, jednakże w procesie fermentacji potrzebnym do wytworzenia czarnej herbaty, ulega zniszczeniu. Na szczęście występuje w dużych ilościach w herbacie, która pozostała zielona. Doktor Believau i jego zespół, przebadali w laboratorium medycyny molekularnej w Montrealu skutki oddziaływania EGCG wyizolowanego z zielonej herbaty, na kilka szczepów komórek nowotworowych. Dowiedli w ten sposób, że można znacznie spowolnić rozwój białaczki, raka jamy ustnej, piersi, prostaty i skóry. Po wypiciu dwóch – trzech filiżanek zielonej herbaty, krew jest wystarczająco zasilona w EGCG. Dziwi więc brak tego napoju w szkolnych i szpitalnych stołówkach…

Gorzka czekolada i zapomniane owoce
Tabliczka gorzkiej czekolady (zawierająca ponad 70% kakao) ma prawie tyle samo związków spowalniających wzrost komórek rakowych i ograniczających rozwój naczyń krwionośnych wokół guzów, co prawidłowo zaparzona filiżanka zielonej herbaty. Indeks glikemiczny jest znacznie mniejszy niż w przypadku konsumpcji białego chleba. Zaleca się spożywanie 20 gramów gorzkiej czekolady dziennie, za to zdecydowanie należy unikać czekolady mlecznej, ponieważ mieszanie produktów mlecznych i kakao, niweczy korzystne działanie jego molekuł.
Pęd codzienności i uwikłanie w mechanizmy komercyjne współczesnego świata, spychają nas na margines rozsądku. Zapominamy o tym, co sprawdzone w kwestii zdrowia – wyśmiewamy bezrefleksyjnie wszystkie metody profilaktyczne i lecznicze, stosowane przez nasze prababcie.  A jednak – truskawki, maliny, jagody, jeżyny i żurawina, nie tylko wpływają korzystnie na cerę i ogólną kondycję. Zawarte w nich czynniki, stymulują m.in.: mechanizmy eliminacji substancji karcynogennych.   

Cóż, przemysłowe lobby wciąż wygrywają z przyszłościowym myśleniem i zdrowym rozsądkiem w kwestii… zdrowia. Oby jak najkrócej! 


Tekst napisany na zamówienie "Gazety Polskiej Codziennie" (24-25/09/2016) 

środa, 21 września 2016

CZŁOWIEKA już tu NIE MA


Siatka trawy na nieuczęszczanym chodniku... Strzeliste, nieokaleczone topole, dziwnie zdrowe i solidne, gdy nikt nie wytyka im, że są tylko dendrologicznymi, niebezpiecznymi chwastami. Szkoda, że taka topola nie może przemówić i powiedzieć, jak bardzo niebezpiecznym chwastem jest CZŁOWIEK.




Przystanek na "słowo honoru", bardziej groźny niż spróchniałe drzewo. Skuteczny Anioł Stróż musi mieć tam swój posterunek.  









Człowieka już tu nie ma... Co za ulga! Nikt nie przyjdzie z piłą, ani kosiarką. Póki co, można bezkarnie wić się i wysiewać, drążyć korzeniami ziemię, rozpychać pomiędzy kostką dawnego parkingu. Można żyć bujnym, roślinnym życiem, wolnym od bezkompromisowej, ekspansywnej obecności dwunoga... Jak miło, jak zielono!

(powyższe zdjęcia zrobiłam na warszawskim Żeraniu; poniżej już Białołęka)






Przyznam szczerze, że mocno nieswojo było mi robić zdjęcia pod tym balkonem. Z całym zamiłowaniem do budynków z historią i sympatią dla ich nowych, zielonych lokatorów, tutaj przydałaby się obecność człowieka i solidny remont zabytku, póki jeszcze nikt nie został wprasowany w chodnik...

wtorek, 13 września 2016

ŚWIADOMĄ KUCHNIĄ W RAKA - część 2


Badania produktów żywnościowych, spowalniających rozwój raka, pod względem skali, nigdy nie dorównają badaniom leków. Zatwierdzenie leku antynowotworowego w drodze doświadczeń, kosztuje do miliarda dolarów. Tyle, ile wynosi zaledwie roczny zysk ze sprzedaży jednego z wielu specyfików, należący do  firmy będącej właścicielem patentu. Ale tego, co dała nam natura, nie można opatentować, dlatego sprzedaż nie zrównoważy kosztów wstępnej inwestycji.   
Kilka dni temu, wysłuchałam audycji, w której zaproszony gość, profesor onkologii, przez 50 minut przedstawiał statystyki chorób nowotworowych i omawiał metody terapii. Dużą część poświęcił podawaniu kuriozalnych przykładów pseudo – metod, proponowanych przez szarlatanów. Niektórzy hochsztaplerzy zostali zdemaskowani nawet 30 lat temu. Szkoda, że tego czasu antenowego, profesor nie przeznaczył na omówienie choćby elementarnych produktów, które należałoby zredukować w codziennej diecie i tych, które warto do niej wprowadzić, aby poprawić jakość własnego zdrowia. Tematowi żywienia w chorobach nowotworowych, doktor poświęcił zaledwie 2 minuty, zapytany o to przez prowadzącego. Niestety, nie wymienił nawet jednego składnika z nazwy…
W poprzedniej części skoncentrowałam się na modyfikacjach naszego jadłospisu profilaktycznie i w chorobach nowotworowych, pod kątem redukcji szkodliwych produktów. Przypomnę, że tym, co należy zdecydowanie ograniczyć są biała mąka, cukier, nasycone tłuszcze roślinne typu trans (występujące m.in. w rogalikach), żywność przetworzona z syropem glukozowo – fruktozowym i dodatkami: E – 330 (kwasek cytrynowy), oraz E – 621 (glutaminian sodu). Co w takim razie pozostało nam do jedzenia? Wbrew pozorom, całkiem dużo.
                                   Pomiędzy młotem, a kowadłem
Szkodliwe tłuszcze możemy zastąpić oliwą z oliwek, ewentualnie olejem rzepakowym, olejem z siemienia, lub masłem organicznym. Chleb wieloziarnisty, dziś już powszechnie dostępny w większości sklepów, to obowiązkowa porcja zdrowia dla pacjentów, którzy nie mają przeciwwskazań do jego spożywania. Trochę trudniej kupić pieczywo na tradycyjnym zakwasie, ale to także się zmienia. Jest ono zdrowsze od wypiekanego na drożdżach, które silnie podnoszą poziom cukru we krwi. Z tego samego powodu, starajmy się biały ryż, zastąpić ryżem brązowym. Ponadto posiada on wielokrotnie więcej witamin, składników mineralnych i błonnika. Dla przykładu, zawiera o 219% magnezu więcej, niż popularny ryż biały. Ale brązowy ryż ma krótszy okres przydatności do spożycia, więc cóż - z ekonomicznego punktu widzenia jest mniej opłacalny, ponieważ może leżeć krócej na sklepowych półkach. Mięso i jaja nie powinny być głównymi składnikami posiłku, lecz dodatkami. W raporcie Światowego Funduszu Badań nad Rakiem z 2007r. zaleca się spożywanie najwyżej 500 gramów czerwonego mięsa na tydzień. Oczywiście trudno osobie leczącej się onkologicznie, dla której sama choroba jest dostatecznym szokiem, a terapia wyczerpująca, z dnia na dzień przeprowadzić żywieniową rewolucję. Często, dostępne dziś metody leczenia, szybciej pozbawiają pacjenta sił niż sam rak, choć pamiętajmy, że skutki choroby nowotworowej to przede wszystkim postępujące wyniszczenie organizmu, spowodowane niedożywieniem. Dlatego tak ważna jest odpowiednia dieta, którą należałoby konsultować ze specjalistą. Niestety tego rodzaju pomoc, o czym przekonałam się po raz kolejny rozmawiając z osobami leczącymi się onkologicznie, rzadko można wyegzekwować od prowadzącego nas lekarza. W dużej mierze wpływa na to mechanizm działania współczesnego rynku. Zarówno lekarz, jak i pacjent stoją pomiędzy przysłowiowym młotem, a kowadłem. Ów „młot”, to przemysł farmaceutyczny, działający zgodnie ze swoją bezrefleksyjną logiką, oferujący wyłącznie rozwiązania farmakologiczne. „Kowadło” to przemysł spożywczy, dbający o to, aby jak najmniej mówić i pisać o związkach chorób ze spożywaną żywnością. A, że myślenie przyszłościowe wyszło dziś z mody i obie te siły ekonomiczne pragną, by wszystko pozostało po staremu, pacjent sam musi gromadzić informacje na temat tego, co je i jak to wpływa na jego organizm.                  

                        Udowodnione działanie warzyw
Oprócz pokarmów wymienionych powyżej, dieta w chorobach onkologicznych, powinna przede wszystkim składać się z warzyw. Ograniczę się do tych powszechnie występujących w Polsce takich jak, bogate w karotenoidy: pomidory, marchew, dynia, cukinia, ziemniaki i buraki. Dla przykładu, w 2006r., w Stanach Zjednoczonych, opublikowano wyniki badań na grupie kontrolnej mężczyzn chorujących na raka. Udowodniono, że likopen  zawarty w ugotowanych na wolnym ogniu pomidorach z dodatkiem oliwy, przedłużył życie pacjentom spożywającym taki posiłek minimum 2 razy w tygodniu. W czasie sześcioletniej obserwacji kobiet chorujących na raka piersi okazało się, że te które jadły pokarmy bogate w karotenoidy, żyły dłużej, od grupy jedzącej mniejsze ilości tych składników.
Dowiedzione działanie silnych związków o działaniu antyrakowym, m.in.: blokującym tworzenie sieci naczyń krwionośnych zasilających nowotwór złośliwy, mają różne rodzaje kapusty, w tym brukselska, brokuły, kalafior. Aby nie zabijać cennych związków, nie gotujemy kapusty i brokułów, ale dusimy krótko pod przykryciem lub smażymy, mieszając z niewielką ilością oliwy z oliwek.
Nie zapominajmy też o głęboko zakorzenionych w kuchni polskiej czosnku, cebuli i porze. Można je delikatnie podsmażyć i dodać do duszonych warzyw, albo położyć na kanapkę. Jeśli pacjenci nie mają indywidualnych przeciwwskazań, warto spożywać je na surowo jako dodatek do chleba, czy surówki.

To zaledwie część pokarmów o udowodnionym działaniu zarówno wspomagającym, jak i profilaktycznym w chorobach nowotworowych.  

Tekst w wersji skróconej ukazał się 8 września br. w "Gazecie Polskiej Codziennie".  

czwartek, 8 września 2016

KRYĆ SIĘ, NADCHODZI CZŁOWIEK!


Pośród pierwszych zeschłych liści, sterczy oskarżycielsko w niebo biały, ułamany trzon. Metr dalej leży czerwony, nakrapiany kapelusz. Nie dość, że skopany brutalnie, to jeszcze z wyraźnym odciskiem podeszwy adidasa.
To nie dzik tędy szedł, ale butny, dwunożny użytkownik lasu… Co roku bulwersuje mnie ten sam widok. Zryta ściółka i wbite weń pety. Na środku kremowe kółeczko po wyciętym podgrzybku. To on stał się pretekstem do zerwania warstwy mchu w promieniu przeszło metra. Bo, a nuż gdzieś pod nim, rósł jego mniejszy, smakowity sąsiad? Człowiek złapał trop i profilaktycznie zrobił kipisz. Co gorsza wokół tego pobojowiska walają się stratowane grzyby niejadalne. Kopane z taką pasją, jakby wyrządziły grzybiarzowi personalną krzywdę.      
Czy to ich wina, że ten który szedł tędy wcześniej, sprzątnął mu sprzed nosa wszystkie prawdziwki? Widać, euforia dla kasztanowego kapelusza borowika, nie przekłada się na podziw dla karmelowego kapelusza hełmówki, czy tego morelowego, z delikatnym deseniem, należącego do mleczaja jodłowego. Wszak grzybiarz przyszedł tu jak na wyprzedaż do supermarketu. Z tą różnicą, że nie musi uiszczać nawet najmniejszej opłaty za zebrane dobra. I żadna obsługa sklepu nie zwróci mu uwagi za niewłaściwe zachowanie. Więc nie w smak mu zachwyt nad tym, czego nie wykorzysta, nie w smak mu szacunek dla tego, czego…nie posmakuje. Na szczęście weekend się skończył i do czasu następnego, przyroda ma szansę odpocząć od człowieka.  

Kultura korzystania z natury, to dla wielu nadal nowomodna fanaberia. W końcu świat jest dla ludzi, a przyroda tym bardziej. Co się dziwić, że biega sobie taki gość nieproszony, niewrażliwy na złożoną tkankę lasu – przecież las nic mu zrobi. No, najwyżej kleszczem potraktuje, albo komarem. Ale to jeszcze niczyich obyczajów nie złagodziło. Może te zmiękną  dopiero około Wigilii, gdy owi bezmyślni spacerowicze będą siekać suszone borowiki do świątecznej kapusty. I zamyślą się na chwilę nad tym, co kopnęli brutalnie, rozdeptali bezmyślnie zamiast po prostu, po ludzku… ominąć.

Tekst ukazał się w bieżącym (nr 9), wrześniowym numerze miesięcznika "Przyroda Polska". (940)


sobota, 3 września 2016

W CZTERY OCZY PRZY KRAWĘŻNIKU


Takiego spotkania się nie spodziewałam. Zresztą kto by się spodziewał?... W upalny dzień czerwcowy pojechałam na obrzeża Jabłonny. Rozrastające się ekspansywnie od kilku lat osiedle, rozpięte pomiędzy lasem, a malowniczymi łąkami nie pochłonęło jeszcze całkowicie zasiedziałej na tym terenie flory i fauny. Pasy zieleni oddzielające skromnymi prostokątami ciasne budownictwo, to paleta naturalnych barw. Znajdziemy tam chyba wszystkie kwiaty porastające łąki i leśne polany Mazowsza. Zaś jesienią wciąż można spotkać, wychylające się z ziemi główki grzybów - zarówno jadalnych jak i tych, których piękno wypada tylko podziwiać. Tym razem jednak pojechałam sfotografować pełnię kwitnienia wyki ptasiej. Na naturalnych trawnikach, których mogą nam pozazdrościć uporządkowane pedantycznie kraje zachodniej Europy, wił się w sposób nieokiełznany intensywny fiolet! Z tą gęstą pokrywą kwiatową, krajobraz przypominał nieco wrzosowiska...



A gdy już uwieczniłam to krótkotrwałe piękno i szłam równym, czystym chodnikiem w kierunku powrotnym, niespełna metr ode mnie jakieś maleńkie, smukłe, szare zwierzątko usiłowało przemknąć na przeciwległy pas skromnej zieleni. Ponieważ nie schowałam jeszcze do torby aparatu, w dwóch susach trawiona ciekawością, dopadłam do krawężnika. Tuż za nim, stanęła pośród niskiej roślinności samica jaszczurki zwinki. Pstryknęłam dwa pospieszne zdjęcia, będąc przekonaną, że to jedyne, co mi pozostanie po tym spotkaniu. Jaszczurka tylko moment stała bez ruchu i zrobiła coś, czego nie mogłam przewidzieć. Gdy przykucnęłam, zamiast czmychnąć dalej, zawróciła i zbliżyła się do krawężnika. Jej łebek poruszał się cały czas. Sprawiała wrażenie, jakby spoglądała to na leżący na moim kolanie aparat, to na ściskającą go dłoń. Nie dość, że nie uciekała to jeszcze zdawała się coraz bardziej ośmielona! Ja także. Dlatego rozbawiona sytuacją, wyciągnęłam do niej drugą rękę. Niemal dotknęła mnie pyszczkiem. Niewygodna pozycja ciała i świadomość, że przecież ciekawskie zwierzątko może w każdej chwili się spłoszyć, nie pozwalała na perfekcyjne kadry. Tym bardziej nie mogłam marzyć o wyjęciu z torby i nałożeniu pierścienia makro. Za dużo szczęścia na raz bym chciała! I dopiero gdy skończyła mi się karta, jaszczurka jeszcze raz przechyliła łebek w niemym pytaniu: czy to już koniec sesji? Kiedy odsunęłam się odrobinę, spontaniczna modelka odwróciła się i myknęła w zieleń. Mnie wypadało tylko podziękować za to spotkanie.





Powyższy tekst ukazał się w bieżącym, wrześniowym numerze miesięcznika "Przyroda Polska", a sama przygoda spotkała mnie w czerwcu, stąd takie połacie wyki, która najintensywniej kwitnie wczesnym latem.