wtorek, 15 czerwca 2021

Zielone Hospicjum - część 2

Co słychać u bohaterów poprzedniego posta? Jak się czują?

KWITNĄCO! 😀


Gerbera wreszcie odwdzięcza się pełnowartościowym kwieciem,


a po fuksji już w ogóle nie znać traumatycznych przeżyć:



Choć nie jest przyjęte, by przesadzać rośliny z kwiatostanami w rozkwicie, tu już nie da rady inaczej! Ten marny, plastikowy kubeczek

to zdecydowanie zbyt mały lokal dla zielonego życia.

W międzyczasie nabyłam jeszcze petunię - szczęśliwie tylko zwiędniętą, zatem nie musiałam się wysilać, by przywrócić ją do stanu egzystencji. 


Ufff. Przesuszone petunie i surfinie to szczególnie ciężkie przypadki do reanimacji. Nawet dla doświadczonego i cierpliwego ogrodnika. 

Znacznie lepiej wygląda sprawa ratowania niecierpków. Te rośliny bez jednego wodnego posiłku, więdną błyskawicznie, ale też są bardzo żywotne. Podlane - powstają w ciągu kilku/kilkunastu godzin. Tak było na szczęście i w tej sytuacji:



I jeszcze mój spożywczy bonus. Przykład jak ławo hoduje się warzywa w loggi. Tak, Drodzy Czytelnicy. Ogród nie jest koniecznością, by mieć własne, smaczne dodatki do kanapek 😀  

Tu - sałata liściasta zwycięża w walce o miejscówkę z rukolą i koperkiem, 


ale gdy tylko przerwałam liście sałaty, rukola wystrzeliła w górę z wdzięcznością.      

Teraz porównanie krzewów pomidorów. Po raz pierwszy zrobiłam rozsadę BETALUX (opakowanie głosi: pomidor karłowy).

W skrzyni, to może on i jest nieduży, ale gdy dostał donicę wielkości wiadra - poczuł się jak w gruncie... właśnie przerasta stół :-) Mam nadzieję, że jego para pójdzie nie tylko w pędy i liście, ale także w owoce. Póki co, kwitnie jakby dano mu 500 +. Poinformuję Was o efektach jego wysiłków. 


środa, 2 czerwca 2021

Zielone Hospicjum - część 1

Minął ten czas, że z entuzjazmem podchodziłam do wszystkich ekologicznych wymuszeń stosowanych na przeciętnym obywatelu. Dziś z uwagą analizuję narzucane nam rozwiązania. I wyłaniające się z nich niejednokrotnie - niekonsekwencje. 

Weźmy pod przysłowiową lupę np. sadzonki kwiatów sprzedawane w supermarketach. By wyhodować jedną, potrzebne są dziesiątki jeśli nie setki litrów wody. Nie wspominając już o: energii, (bo przecież rzadko są podlewane ręcznie), a także czasie i wysiłkowi hodowców/pracowników, którzy zajmują się produkcją takiej rośliny. I wreszcie trafia ona do sklepu wielkopowierzchniowego. Tego samego, który w myśl ochrony Ziemi nie pozwoli nam zapakować 1 cebuli w cienką, plastikową torebkę, za to chętnie sprzedaje sery czy wędliny w grubej folii. Ale przemilczmy to w tym poście. 

Tajemnicą poliszynela jest fakt, że bardzo często im bogatsza sieć, tym mniej płaci pracownikom i więcej od nich wymaga. Trudno się więc dziwić, że rośliny stojące na wózkach i paletach, nie raz i tydzień nie widzą wody. 

Nazajutrz...


2 miesiące później...





A gdy już ktoś dostrzeże, że wszystkie zwiędły wtedy bardzo szczodrze próbuje naprawić zaniedbanie. W efekcie tego zamiast pomóc roślinie, nieumyślnie przyspiesza jej zgon. Kierownikowi sklepu nie pozostaje już nic innego, jak próba sprzedaży tych zielonych zwłok za symboliczną kwotę. Doświadczonemu ogrodnikowi łatwo ocenić, które z zamęczonych sadzonek jeszcze rokują, dlatego ja już kolejny rok "odchuchałam" wiele takich roślinnych bytów. 





Lecz większość osób omija szerokim łukiem to zielone hospicjum...



Sadzonki lądują więc na kompoście, a wraz z nimi zmarnowane zostają litry naszego ziemskiego bogactwa. Pomyślmy o tym i... reagujmy.