wtorek, 28 sierpnia 2018

Paź Żeglarz na warszawskiej Białołęce


Pierwszy raz ujrzałam je jako mała dziewczynka na samym południu Bułgarii, tuż przy granicy z Turcją. Były większe niż motyle znane mi z sadu mego Pradziadka w sercu Mazowsza... Do połowy podstwówki widywałam je co lato na Bałkanach. Później los rozpisał inną trasę. W 1989 r. zobaczyłam duże, pasiaste motle na Mazurach, choć i wtedy i teraz nie jestem w stanie przysiąc, że były to Pazie Żeglarze, a nie Pazie Królowej.
Rok później, w 1990, na północy Europy, konkretnie w najcieplejsze ponoć w XX w. lato - zasadzamy się w stolicy Norwegii na ponad 2,5 miesiąca. Tam równiż przed oczami przemknął mi duży, żółto-czarny motyl o ostrych kształtach... To dopiero była sensacja!...

Już podczas studiów, gdy spacerkiem szłam warszawskim Nowym Światem, na 100 % zobaczyłam przelatującego dostojnie Pazia Królowej. W głowę zachodziłam, skąd to kruche piękno wzięło się w sercu stolicy, która cóż... zbyt przyjazna dla przyrody nie jest...
A jednak: wiele lat później, (miesiąc temu, konkretnie w upalne, wczesne popołudnie 24 lipca), kiedy wychodziłam z terenu plenerowego sklepu ogrodniczego - na pasie zieleni, przy bardzo ruchliwej białołęckiej ulicy, przysiadł duży motyl. Pas nie odznaczał się niczym szczególnym, ot zwykłe, nie koszone trawsko i trochę koniczyny.


Czy to bliskość centrum ogrodniczego pod chmurką z jego pełnym nektaru asortymentem, czy wynik rekordowo upalnego lata, zwabiła tego bardzo rzadkiego na polskim Mazowszu motyla - chyba nikt już nie odkryje. Tak, czy inaczej, owad wprawił mnie w osłupienie. Zakupione rośliny, postawiłam na środku alejki i wyjęłam z torby aparat fotograficzny. Krok po kroczku zaczęłam podchodzić do motyla. Pierwsze zdjęcia zrobiłam mu z daleka. Jak się okazało odfrunął tylko na chwilę.



Niespodziewanie powrócił za moment z drugiej strony, epatując przed obiektywem swoim egzotycznym urokiem.



Później, widziałam go jeszcze jak przeleciał nad samochodami - lekko i ufnie. Z przysłowiową "duszą na ramieniu", patrzyłam, czy któreś z rozpędzonych aut, nie zrobi małemu zwierzęciu krzywdy. Ale nie, nic takiego się nie stało. Paź, poszybował w bezchmurne niebo, a ja straciłam go z oczu...

Wydaje mi się, że winna jestem jeszcze kilka słów wyjaśnienia: dlaczego Białołęka?
Ta peryferyjna dzielnica na obrzeżach Warszawy przylegająca do lesistej Jabłonny, nadal kryje wiele obiektów architektonicznych i przyrodniczych z zamierzchłych lat. Częstym widokiem są więc ogromne stare drzewa, czy pozostałości sadów i ogrodów - drzewa owocowe.







Powyższe rosną m.in.: przy przystanku autobusowym w pobliżu Ratusza.

Dopóki mafie developerskie nie przerobią tej rozwijającej się, zielonej dzielnicy na jeden wielki plac budowy, dzikie zwierzęta znajdą tam swój azyl.