niedziela, 24 maja 2015

Palmy zamiast choinek. Legionowo - miasto znikającej zieleni. Część 5.


Komu przeszkadzały piękne sosny o rozłożystych gałęziach? Jak zawsze: Ludziom!
Czy ktoś wpadł na pomysł, że człowiek też może przeszkadzać drzewom?...



Dzika łączka za Osiedlem Młodych, to dla mieszkańców miejsce spacerów z psami, dla dzieci zabaw, a dla specyficznej grupy - pijalnia napojów wyskokowych pod chmurką. Być może ci ostatni stali się pretekstem do przesadnie gorliwego zagospodarowania, jedynego niezniszczonego tutaj piłami i złą wolą, skrawka zieleni. Miesiąc temu ktoś rzucił niedopałek i łąka zaczęła się tlić. Lokatorzy wezwali Straż. Może ADM otrzymała jakieś sugestie, wytyczne. Nie pytam, bo odkąd zaczęłam nadzorować rabunkową przecinkę zieleni na osiedlu, jestem persona non grata i bez żadnych ceregieli pani kierowniczka ciska słuchawką, ilekroć usłyszy moje nazwisko. Cóż, bardzo profesjonalne podejście do interesanta; rodem z poprzedniego systemu, albo wojującej wioski na Czarnym Lądzie. Omijam zatem chamskich urzędników i samodzielnie próbuję wyjaśnić to, co tu się stało. Kto zadecydował... Wiemy więc z dużą dozą prawdopodobieństwa, dlaczego. Widzimy też - jak. Zdecydowanie AGRESYWNIE i NIEPROFESJONALNIE. Fachowo taka ingerencja w wygląd drzewa, nosi nazwę "podkrzesywania". Wykonana na zbyt dużą wysokość drastycznie zaburza statykę rośliny, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z niesymetryczną koroną. Skasowanie wszystkich gałęzi na wysokość 2 - 3 metrów, to zwykły wandalizm. Czy po tej łące będą teraz kursowały piętrowe autokary???
A może trzeba było upodobnić drzewa do słupów?


Jedno jest pewne? Były sosny - są palmy.




Najmniej szczęścia miały te drzewa rosnące pod linią wysokiego napięcia. Nie dość, że straciły górę, to jeszcze skatowano je od dołu.


A przecież mogłyby choć w dolnej partii cieszyć się naturalnym pokrojem, daleko dłużej niż sięga życie człowiecze. Sosna, która nie spotka na swej drodze dwunożnego wandala z piłą dożywa nawet 700 lat.    


środa, 20 maja 2015

GOLONE, SUSZONE...


Kosić? Nie kosić? A jeśli już – to kiedy? Od lat zadaję sobie te pytania, ilekroć przychodzi maj i czerwiec, a wraz z późną wiosną, niezagospodarowane pasy zieleni, pokrywają się  żółcią, różem, bielą, błękitem i fioletem.

Wiadomo: trawnik, to trawnik. Ma być zielony, czysty i ostrzyżony. Żółty mlecz, tak szybko zmieniający się w ulotny dmuchawiec, czy biała i różowa koniczyna, nie są na nim mile widziane. Zresztą długość ich żywota w takim miejscu, skutecznie wyznacza kosiarka. Tylko, czy koniecznie każdy, ale to absolutnie każdy kawałek bez wyjątku, warto przerabiać na jednorodny trawnik?  Podczas spacerów, z przyjemnością i ciekawością, patrzę na wszelkie niezagospodarowane pobocza i osiedlowe placyki. Nie zawsze zachwycają, ale mogłabym wskazać wiele miejsc, gdzie aż świecą żółte: komonica zwyczajna, czy przelot pospolity z tej samej rodziny bobowatych, albo wznoszą się niemniej dumnie od roślin ogrodowych – błękitne cykorie. Spotkać też można różową firletkę poszarpaną, połacie białych rumianków, gdzieniegdzie nawet jakiś mak, wiadomo, jaskrawoczerwony. I oczywiście wijącą się wszędzie fioletową wykę ptasią. To tylko najpopularniejsze i najbardziej charakterystyczne gatunki, które daje nam przełom wiosny i lata. Bo oferta tej pory roku jest dużo szersza. Dlatego zawsze odczuwam ten sam żal, że z pewnych miejsc, których i tak raczej nie tknie stopa ludzka, znikają w ciągu paru chwil, wszystkie barwy i kształty przypominające wakacje na łonie przyrody. Zostają sterty trawy, która schnie, lub namięka w zależności od aury, nim ktoś jej nie sprzątnie. Krajobraz ubożeje, a taki widok z okna autobusu, zachęca tylko do włożenia nosa w lekturę, choćby nawet nudną. Zaraz też przypomina mi się Francja, gdzie pasy pomiędzy autostradami, wyglądały jak łąki. Nawiasem mówiąc, obsiewane są tak celowo. Pewnie tam już odkryto piękno natury, więc może i my je w końcu dostrzeżemy? Tymczasem cieszmy się kolorami tego, co jeszcze rośnie. Jutro może już leżeć.