sobota, 16 lipca 2016

STRAŻNICY PAMIĘCI


Długie wstęgi okopów, przypominające koryta wyschniętych rzek, leje po pociskach, wciąż imponująco głębokie, a nad nimi… drzewa. Nienaturalnie powykręcane ze splątanymi konarami, zastygłe w ekspresyjnym wyrazie grozy.
Nawet w pogodne, słoneczne dni ten widok przejmuje spacerowicza dreszczem. Jest w nim jakaś ponura siła wyrazu, coś czego nie da się wymiernie przekazać, ale nie sposób też zbagatelizować. Coś, co po prostu zapisało się w przestrzeni naznaczonej przez ostatnią wojnę. To specyfika lasów w okolicach Legionowa, obszaru wyjątkowo doświadczonego przez niszczycielską siłę człowieka. Intensywny ostrzał artyleryjski trwał od końca października 1944r. do połowy stycznia 1945r. Między Chotomowem, a Legionowem, aż do samej Wisły, przebiegała linia frontu – owe działania odbiły swoje piętno na długie dziesięciolecia, żłobiąc ziemię i okaleczając drzewostan. Ale oprócz bezdyskusyjnego zniszczenia krajobrazu, stały się pomnikiem historii Polski i jako takie powinny być traktowane w przestrzeni leśnej. Dlatego ubolewam zawsze podczas spacerów, gdy widzę prowadzoną w tych miejscach przecinkę, kiedy znikają zdrowe egzemplarze, obdarzone przez zdarzenia dziejowe tak głębokim ładunkiem znaczeń. Tak jak zawsze żal mi zabytków architektonicznych, ze śladami kul na fasadach wyburzanych i zastępowanych nowoczesnymi budynkami. Znikają takie artefakty co jest smutnym, choć nieuniknionym znakiem czasu. Przestrzeń się zmienia, jeśli nie samoistnie, to z pomocą człowieka, który przekształca ją wedle własnych kryteriów. Ale przyokopowe drzewa – świadkowie ludzkiej odwagi, cierpienia i śmierci, powinny doczekać się naszych względów i nadal stać na straży wspomnień, kiedy już nie będzie tych, którzy wśród nich walczyli.       
Nie tak dawno na niedzielnym spacerze, spotkałam starszego pana z wnukiem. Dziadek z wyglądu za młody wprawdzie na udział w działaniach partyzanckich, opowiadał o nich zajmująco chłopcu, wskazując na rowy w ziemi. Przystanęłam zainteresowana, lecz nie śmiałam przerywać tej lekcji historii w plenerze, pośród drzew innych niż wszystkie…    




Powyższy tekst ukazał się w Dwutygodniku leśników i przyjaciół lasu: "LAS POLSKI". (12/2016 16-30 czerwca). Dla tych, którzy nie znają tytułu dodam, że ukazuje się on od 1921r.   



wtorek, 12 lipca 2016

ZDĄŻYĆ PRZED KOSIARKĄ


Co roku z żalem, patrzę na wygolone nadgorliwie pasy przydrożnej zieleni. Na setki pączków, które nie zdążyły się rozwinąć i brzęczące ponad nimi zdziwione owady. Zadaję sobie pytanie, czy naprawdę każdy skrawek trawy należy upodabniać do piłkarskiego boiska?     



Nieodmiennie budzę zdumienie wśród przechodniów, kiedy zdecydowanym krokiem wchodzę na pasy zieleni pomiędzy sunącymi samochodami. A ja się spieszę, by uwiecznić krótkotrwałe istnienie miniaturowych ogrodów,  których piękno jest tak obce estetyce większości z nas, ukształtowanej przez zachodnią kulturę. Ba, rzadko kiedy zagonieni i zestresowani w ogóle dostrzegamy, że prostokąt ziemi obok chodnika, porasta coś więcej niż tylko trawa. 


Zresztą każdą kwiatową formę pielęgnowaną w ogrodzie, nazywamy bez mrugnięcia okiem „kwiatem”, zaś to co ożywiło kolorem osiedlowy trawnik, czy zapuściło korzenie w glebę pomiędzy pasami ruchu, degradujemy do miana „chwastu”. Smutna ta klasyfikacja i bardzo krzywdząca dla tych mniej reprezentacyjnych przedstawicieli flory. Choć czy naprawdę polne kwiaty, to gorsi bracia ogródkowych rezydentów? Wystarczy tylko schylić się i uczciwe poświęcić kilka chwil na ogląd przydrożnych pasów zieleni, gdzie nie tylko królują solidne mlecze, tak szybko zmieniające się w ulotny dmuchawiec. Odkryjemy różowy bodziszek, błękitne niezapominajki i przetaczniki, czy fiołek polny - zatem wszystko to, co w zbliżonych formach, lepiej odżywione spotkamy w naszych ogrodach. A to przecież dopiero początek sezonu. Przed nami czas na koniczynę i  przelot pospolity. Może tym razem będą miały więcej szczęścia i zdążą się rozwinąć, zanim pojawi się pan z kosiarką i skasuje bezrefleksyjnie ten mikrokosmos. Więc podziwiajmy dziś to co rośnie, bo jutro może już leżeć. A jeśli pozwolimy sobie na chwilę kontemplacji, zauważymy też mieszkańców tego samorodnego parku. Płochliwe modraszki i ociężałe trzmiele, a w nagrodę za cierpliwość - przycupnięty na łodyżce maleńki konik polny. Z ufnością dziecka pozował mi do kilku fotografii. Widać, nie znał jeszcze na szczęście człowieka…         







Tekst napisałam dla "Przyrody Polskiej". Ukazał się w czerwcowym numerze tego miesięcznika (937).
Do powyższego, bolesnego dla mnie tematu, powróciłam po raz kolejny... Ale w tym roku zaobserwowałam pozytywną zmianę, której dowodem są prezentowane tutaj zdjęcia! Nie tylko pomiędzy zamiejskim supermarketem i Instytutem Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Legionowie, pozwolono zakwitnąć koloniom naturalnie wysianych kwiatów. Także w innych miastach zaobserwowałam podobne zjawisko.
Ktoś przetarł oczy i zrozumiał wagę problemu, czy rośliny ocaliła oszczędność Człowieka?...