środa, 25 marca 2015

IDIOCI na własne życzenie


Nim się obejrzałam, marzec minął półmetek, a ja nadal nie zrobiłam rozsady aksamitek. Gorączkowo zaczęłam rozglądać się plastikowymi pojemniczkami z lat ubiegłych i doszłam do wniosku, że musiałam je wyrzucić przed zimą. Miałam jeden po pieczarkach, postanowiłam więc kupić coś, co nie powinno mnie zabić, czyli surówkę w wymiarowym naczynku. A że spieszyłam się tego dnia i byłam zmęczona, z rozpędu chwyciłam coś takiego. I dopiero w porze kolacji, oczy stanęły mi na słupkach. 3,50 na ulicy nie leży, ale czy warto się truć???



Już dawno zamierzałam wprowadzić ten dział do mojego bloga. Gdy w najbliższym otoczeniu ludziom w każdym wieku zaczęło sypać się zdrowie, z widnokręgu znikał mi jeden po drugim i rzadko wracał, a Mama jako jedna z wielu stała się ofiarą postępującej epidemii raka, jeszcze intensywniej zaczęłam przyglądać się temu, co dzisiaj jemy. Bo nie ma co udawać, że tylko stres i zanieczyszczenia rujnują nam zdrowie, jak głosi obiegowa opinia, a więc czynniki, na które przeciętny Iksiński ma znacznie mniejszy wpływ, niżby chciał. Temat rzeka; napisano wiele prac popartych twardymi danymi, co na szczęście poszerzyło nam horyzont wiedzy, ale nie zmieniło ani trochę polityki „śmieciowej żywności” – zaznaczam, że jest to bardzo pojemny termin.
Dziś przyjrzę się z bliska tylko jednej truciźnie: E 330, znanej jako kwasek cytrynowy. Zważywszy na to, że występuje wszędzie – w sokach i jak widać surówkach, co uważam za absurd; napojach, słodyczach, przetworach, a nawet żywności dla dzieci, co należałoby nazwać imiennie „zbrodnią”, trudno nie tworzyć spiskowych teorii łączących kryzys finansowy, ponure prognozy gospodarcze na następne dziesięciolecia, z  ekspansją szkodliwych dodatków do powszechnie konsumowanej żywności.


Kwasek cytrynowy, choć posiada tak niewinnie brzmiącą nazwę, nie ma nic wspólnego z cytrynami. Ten stosowany masowo w przemyśle spożywczym, jest syntetyczną substancją, otrzymywaną przez fermentację cukru za pomocą Kropidlaka czarnego (Aspergillus Niger – bardzo powszechna, szkodliwa dla zdrowia pleśń, zanieczyszczająca żywność; już przygotowując się do olimpiady biologicznej w podstawówce usłyszałam, że nawet najmniejsza oznaka tej pleśni na pokarmie, dyskwalifikuje całość pod względem zdrowotnym). Żywieniowcy grzmią w panice – wyrzucajmy skażone plamką kropidlaka owoce, czy pieczywo, bo całość jest już zainfekowana, a to stanowi czynnik karcynogenny! I co? Z czystym sumieniem poprawimy soczkiem np. firmy Melly, czy zakąsimy prezentowaną tu „królewską”. Nawet w herbacie malinowej znalazłam kwasek cytrynowy. Po jakie licho – pytam?!      
Groteskowe, że zamiast wybrać do konserwacji żywności tani, zdrowy kwas askorbinowy, czyli witaminę C, od 20. lat sypiemy coraz więcej groźnej trucizny, która w tabeli szkodliwości dodatków żywnościowych, opisana jest jako „rakotwórcza”. I tak, badania sobie, producenci do spółki z wydającym zezwolenia establishmentem – sobie.
Może dlatego, że oprócz wspomnianych działań, mamy jeszcze udokumentowane „naruszenie przewodnictwa elektrochemicznego w pracy komórek mózgowych”. Przekładając na polski oznacza to, że reakcje chemiczne w naszym mózgu, ulegają zmianie.

Patrząc na postępujące głupienie świata, rozpoczynające się od tych na szczycie, a kończące na naszym sąsiedzie, któremu nagle zaczyna przeszkadzać drzewo za oknem, czy dziecko za ścianą, za to nie przeszkadza mu likwidacja kolejnego kina (kultura), czy targowiska (miejsce pracy), należy samodzielnie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy kwasek cytrynowy ma jakiś udział w masowym idioceniu? ;-)   

piątek, 13 marca 2015

Przyroda posprząta!


Dwa ostatnie wiosenne spacery, jak zwykle odkryły przede mną paskudne znaleziska. Choć między drzewami zamajaczył przy okazji klucz dzikich gęsi...


Widoki ohydne, nieapetyczne i zwyczajnie wkurzające! To znowu śmieci, więc w czym problem? W końcu od kilku miesięcy stanowią motyw przewodni mojego bloga. Ale są śmieci i śmieci. Jako najgorsze, klasyfikuję takie, które na łonie przyrody, latami aż do całkowitego rozkładu robią za niechlubny pomnik człowieka. Część tych mniejszych i lżejszych, przenosi się zdmuchnięta wiatrem, spływa wraz z deszczem, więc chwała im za to. Lecz puszki tylko blakną, z czasem rdzewieją, butelki tracą zazwyczaj procentowe etykiety, a inne obrzydlistwa, banalnie gniją. Proces ten nie trwa miesiąc, czy nawet pół roku. Przyroda powoli rozprawia się z pozostałościami "rozumnego" naczelnego. Dlatego moim spacerom, miesiąc po miesiącu, towarzyszą niejednokrotnie te same odpadki, wkomponowane w krajobraz, jak znaki drogowe i tablice na terenie miasta. Na ich podstawie można określić popularność danych szlaków.... Tutaj natomiast - szczyt groteski. Na poboczu wieliszewskiej trasy crossowej, taki oto komunikat:


Zaś dwa metry dalej, przegniłe legowisko. Raczej nie wilka.


Oj, długo będzie leżał ten śpiwór i torba, długo... nim całkiem przykryją go rośliny, pochłonie ziemia. Zawsze się zastanawiam, kto powinien zbierać te śmieci po zwykłych, ludzkich świniach? My prywatni, służby państwowe, Nadleśnictwo, Straż Pożarna? Nie mam na to pomysłu.