sobota, 3 października 2015

PRZEKLEŃSTWO prawnuczki sadownika


Dziś każda śliwka nazywa się „węgierką”, nawet jeśli ma smak kartofla, jest zielona w środku i obok prawdziwej węgierki nigdy nie leżała. Lecz wielu z nas jeszcze pamięta nazwę jak markę i kupuje. O to przecież chodzi. 

Nie ma pory roku, której bym nie lubiła, ale ze wszystkich pozostałych, to chyba jesień inspiruje mnie najmocniej. Zmienna aura oraz wszelkie możliwe kolory, zapachy i oczywiście smaki. Bo oprócz uczty dla wzroku i ducha, jest też uczta dla podniebienia: owoce! Jako mała dziewczynka, spędzałam długie godziny w sadzie mojego pradziadka, patrząc na drzewa i stojące pod nimi skrzynki, wypełnione po brzegi jabłkami, gruszkami i śliwkami. Cała gama kształtów, tęcza barw i woń, której nie zapomnę. Właśnie po zapachu nauczyłam się rozpoznawać zwłaszcza jabłka i łączyć je z odpowiednimi nazwami. A brzmiały jak zaklęcia: McIntosz, kosztela, koksa, jonatan, landsberska, malinowa, czy spartan. Gdybym się wysiliła mogłabym z otchłani pamięci wydobyć jeszcze inne. Malinowa miała atłasową wiśniową, lśniącą skórkę, a odmiany renety, charakterystyczną miejscami szorstką, przypominającą lądy na globusie. Tak samo śliwki, były dla wyobraźni małej dziewczynki jak klejnoty: renkloda ulena, czy zielona, jerozolimka, słodkie niczym miód odmiany węgierek. We wczesnym dzieciństwie nie śniło mi się o kupowaniu owoców. Dopiero w podstawówce zaczęłam jeździć w tym celu na bazar. A z biegiem lat, po najmniejszej linii oporu, przeniosłam się do sklepów, ewentualnie na uliczne stragany spotkane po drodze. Zaś tam, niepojęta jednorodność towaru i dyletanckie podejście do klienta. Na targowisku zdarza się jeszcze znaleźć antonówkę do szarlotki, lub deserową malinową. Zdarza się także kartka z nazwą dla niewtajemniczonych. Ale to rzadkie przypadki. W tajniki nowych odmian jabłek nikt się nie zagłębia. Wyglądają podobnie, podobnie też pachną. Sprzedawca mówi tylko: „Jabłko kwaśne”, albo „jabłko słodko – winne”. Gorzej, jak mi wkręca coś zielonego jako prawdziwą kosztelę i wrzeszczy, że nie mam racji. Ba, chciałabym – byłoby mi łatwiej.  


Felieton napisałam 2 lata temu dla legionowskiego tygodnika "TO i OWO". Ale nadal niewiele się zmieniło... 

6 komentarzy:

  1. każda nazwa, to inne wrażenia - dziś już w większości
    będęce jeno wspomnieniem - faktycznie, nie raz i ja
    spotkałam się z mocno konsupcjonistycznym podziałem
    owoców - słodkie-kwaśnie, miękkie-twarde :)
    węgierki w knedlach bądź prawdziwych konfiturach - mniam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ba! Zacznijmy od tego, że sama węgierka, węgierce nierówna! ;-) To co dziś nosi tę apetyczną nazwę, często jest zaledwie pokrewną, zmodyfikowaną odmianą. Owoc jest wprawdzie większy, ale już nie tak słodki i miękki. Kto miał to drzewo w ogrodzie - wie, że im śliwka mniejsza, tym smak lepszy. A najsłodsze i wyborne na powidła, są te ... podwiędnięte z lekko pomarszczoną skórką ;-)

      Usuń
  2. Bo obawiam się, ze świat schodzi na psy :( ludziom przestaje zależeć na czym kolwiek, to smutne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, świat wciąż w każdej niemal dziedzinie, schodzi coraz niżej! Ale psów bym tu jednak nie mieszała - często pokazują, że mają więcej serca i rozumu niż ludzie ;-)))

      Usuń
  3. Ja też nie za bardzo odróżniam odmiany jabłek, śliwek i innych owoców, ale sprzedawca powinien! Niestety mnóstwo sprzedawców kupuje hurtowo na giełdach warzywnych i jest im obojętne skąd towar pochodzi, jaka była historia jego "plonów". Kupił tanio, drogo sprzedał i cześć. Towary na targowiskach coraz droższe, kultura sprzedaży zanika a smaki z dzieciństwa można już tylko przechować w pamięci.
    Często z koleżanką z dziecięcych lat chodziłyśmy na mirabelki- małe, słodkie i żółciutkie. Jak patrze ile tych owoców spada na chodnik i jest deptanych to aż żal mi serce ściska. Ludzie nawet nie wiedzą że to co rośnie na drzewach przed blokami, koło przystanków - to jeden z najsmaczniejszych darów Matki Natury. Smutne...

    OdpowiedzUsuń
  4. Kompoty z mirabelek, to delicje! Przekonałam się o tym, gdy miałam to drzewo na działce. Wraz z węgierką, uleną, a także jabłoniami - antonówką i papierówką ;-)

    No, najgorsze jest właśnie to: kupił tanio - sprzedał drogo.
    I fakt, że dziś rolnik inwestuje w odmiany najbardziej plenne, a niekoniecznie smaczne. W ten sposób, w imię szybkiego, większego zarobku, pozbawia się człowieka wyboru... Rolnik zyskuje, pośrednik zyskuje - konsument traci podwójnie.

    OdpowiedzUsuń