środa, 6 lutego 2019

Mia i biały lew. Więcej niż kino familijne


Choć historia kończy się szczęśliwie, końcowy apel (w polskiej wersji językowej wygłasza go Martyna Wojciechowska) pozostawia w widzach niepokój: jeśli nic nie zrobimy w kwestii polowań na lwy, za 20 lat, będziemy oglądać te zwierzęta tylko w filmach i książkach.


„Mia i biały lew”, wykracza poza znany i sprawdzony schemat kina familijnego. Historia dziewczynki i drapieżnika, stanowi ważny głos we współczesnym, antropocentrycznym świecie. Kamera przez 3 lata rejestruje kolejne etapy życia tytułowego, białego lwa; w ciągu 100 minut filmu zmienia się fizycznie czworonożny aktor, dorasta też i główna bohaterka. Fabuła zaczyna się dość typowo. Mia, zagubiona i zbuntowana 11-latka nie umie odnaleźć się w nowej sytuacji, po tym jak jej rodzice przenoszą się z zatłoczonego Londynu do Afryki. Dziewczynkę nie interesuje dzika przyroda, a tym bardziej nie rozumie fascynacji swojego ojca farmą lwów, która doprowadziła całą rodzinę do wyjazdu na drugi kontynent. Nawet narodziny tak rzadkiego zwierzęcia, jak biały lew, nie od razu pozwolą zaakceptować Mii inne realia. Z czasem biały kociak - Charlie, staje się domową maskotką, a największym, bezkrytycznym uczuciem, obdarza go Mia. Czy jest w tym jakieś nadużycie, jak sugerowali koledzy w recenzji z weekendowej „Niecodziennej?”. Moim zdaniem - nie. Jeden nazwie czułości względem lwa i desperacki strzał oddany do ojca (bynajmniej nie niewinnego) „obłędem”, drugi uzasadni to specyfiką dzisiejszych czasów.  A te jak wiadomo dobitnie pokazują, że najbardziej drapieżnym gatunkiem jest… człowiek. Pierwsza część filmu, to klasyczny konflikt rodzinny, następnie widz staje się świadkiem niesamowitej, ponadgatunkowej przyjaźni dwojga młodych istot. W końcu musi jednak nastąpić pęknięcie. Zaniepokojeni o bezpieczeństwo córki rodzicie, postanawiają sprzedać Charliego. Dziewczynka zrobi wszystko, by do tego nie dopuścić. 



Autorzy scenariusza nie zdecydowali się tylko na gładką opowieść o przyjaźni człowieka z lwem, ale pokazali, choć w ostrożny sposób, bestialski mechanizm, kierujący dużą częścią farm i rezerwatów w Afryce. Tajemnicą poliszynela jest hodowla lwów, nie da ich ochrony, ale po to by z czasem trafiły do zagród, w których będą czekały aż bogaty turysta odda do nich śmiertelny strzał. Mia, idzie za głosem dziecięcego sumienia. Nie kryguje się, nie kalkuluje, nie układa z otoczeniem. Jeśli chce uratować Charliego, czeka ją długa, samotna wędrówka do granic rezerwatu. Czy jej postawa da nam coś do myślenia? 

Tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" z dn. 5.02.2019; nr 2246.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz