czwartek, 16 lutego 2017

Śmierdząca HIPOKRYZJA


Eureka! Odkrycie roku! Oto mamy groźny SMOG nad Polską. Media prześcigają się w zatrważających statystykach, strzelają dramatycznymi danymi. Najlepiej w ogóle nie wychodzić z domu, a jeśli już - to w masce. Popyt matką podaży, więc radio donosi uczynnie, że masek nie ma już w hurtowniach... Co wobec tego? Zorganizujmy sąsiedzkie warsztaty i uszyjmy sobie sami... Na bilboardach zamiast wypromowanych gwiazdeczek seriali o niczym, coraz częściej rozpycha się głos prozdrowotnych kampanii społecznych: "Wymień piec", "Nie truj innych", "Widzisz - reaguj". Plakaty groteskowych postaci w gaz - maskach pojawiają się na słupach, w autobusach i sklepach. Na ulicach ludzie z twarzami schowanymi w chustach i szalach. Krótko mówiąc: Apokalipsa!
A ja ze zdumienia przecieram oczy. Za Legionowem mieszkam od kilku lat. To, co mnie uderzyło w nozdrza, już podczas pierwszej zimy po przeprowadzce, to... smród. Obrzydliwy, gęsty fetor przypominający trochę ognisko, a trochę spaliny z jakimś chemicznym dodatkiem. Najgorsze były mgliste, bezwietrzne dni, gdy to wszystko stało kilka metrów nad ziemią, uwięzione jak pod kopułą. Niczym w horrorze, przenikało przez szpary w oknach i drzwiach. Bardzo szybko nasiliły mi się problemy zdrowotne, alergia dokuczała jak nigdy wcześniej. Szczęśliwie pracowałam wtedy w stolicy. Z radością nie tylko odwiedzałam stare kąty, ale też paradoksalnie... dotleniałam się. Musiała być naprawdę wyjątkowo paskudna aura, żeby smog mi dokuczył, ale szczerze mówiąc nie pamiętam w Warszawie takiego smrodu, jaki przez pół roku atakował mnie w Legionowie. Gdy tylko autobus wjeżdżał do centrum miasta (blokowiska otaczają tutaj małe domki jednorodzinne ze wszystkich możliwych epok), za szybami robiło się szaro, a ludzie wewnątrz pojazdu zaczynali kasłać. Raz, na samym początku, zapomniałam zdjąć na noc z balkonu pranie. Rano każda rzecz śmierdziała tak, jakby przeleżała ten czas na stacji benzynowej...
Po co o tym piszę? Bo ówczesne władze miały to w dupie. Cuchnący problem (nie tylko) Mazowsza, nie istniał w społecznej, a tym bardziej w medialnej świadomości. A to nagle, proszę jak miło: ktoś poczuł i zauważył nareszcie po latach...
Do uzasadnionej wściekłości, doprowadza mnie dodatkowo sprawa oczywista. Oprócz kampanii nawołujących do wymiany pieców i nie palenia śmieciami - jak czuć, osiągającej na razie mizerne efekty - powinien zostać dołączony bezwzględny zakaz wycinek drzew w miastach. Tymczasem nowa Ustawa Krajobrazowa, zamiast oczekiwanej pomocy właścicielom prywatnych gruntów, tylko rozbudziła niezdrowe apetyty na drewno, nie korników bynajmniej...
Każdego dnia zmniejszają się zielone płuca miast, a wraz z nimi - pojemność naszych własnych.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz