niedziela, 9 października 2016

Zdobyłam KOTA!


Czytaliście na łamach tego bloga o moich nieudanych próbach adopcji kota. Nieudanych dlatego, że organizacje pro zwierzęce zaparły się, by nie wydać czworonoga doświadczonemu miłośnikowi, jeśli pod karą sankcji (odebranie kota) nie zobowiąże się wysterylizować/wykastrować go w przewidzianym czasie. Ponieważ nie toleruję form bezdyskusyjnego przymusu, a kastrację niewychodzącego kota uważam za jego okaleczenie i jako dozgonny opiekun zwierzaka, chcę by była podyktowana moim wyborem - niestety nie pozwolono mi podarować kochającego domu stworzeniu po przejściach. Widać - lepszym dla niego jest tłok domu tymczasowego i wielomiesięczne czekanie na tego, który spełni wymogi "umowy adopcyjnej"... Gorzej dla niewielkiej istoty uzależnionej od ludzi, jeśli nikt taki się nie znajdzie...
OK. organizacje dopieściły własne, restrykcyjne ego, a ja - konfliktowe sumienie. Musiałam więc uzbroić się w cierpliwość i trafić na stosowne ogłoszenie w internecie: "Oddam kota". Interesował mnie podrośnięty kociak z odbiorem blisko domu. Marzenie stało się faktem 3 sierpnia! Po kilkudniowej obserwacji i wymianie sms - ów, wybrałam się w jeden z nielicznych gorących dni minionego lata, do sąsiedniej miejscowości na ogląd dziwnego stwora o barwie srebrnego lisa. I gdy już prawie dotarłam na miejsce... urwała się asfaltowa droga! Zapytany o konkretny adres mieszkaniec posesji pod lasem, z przekonaniem odesłał mnie, kilometr dalej w przeciwnym kierunku. Cóż, dopiero na miejscu dowiedziałam się, że wystarczyło wejść kawałek w las i skręcić w lewo, a pół godziny wcześniej znalazłabym się u celu! Po moim telefonie z okolic cmentarza (nie, nie umarłam po drodze, ale skonsternowana przydreptałam do punktu wyjścia ;-)), chwilę później przyjechała pani, która od samego początku chciała mnie dowieść do swego domu. Tłumaczyłam, że ta okolica to trasa mych niemal codziennych spacerów. Było mi głupio, że zabłądziłam tuż przed metą. Cóż - groteska codzienności: było iść do przodu, a nie pytać ludzi.
W domu pełnym zwierząt utknęłam na kilka godzin.
(Grafitowe koty to roiły się w mieszkaniu, to wyskakiwały za okno do ogródka. Trudno było uchwycić rodzinę w komplecie)








Cóż, wiedziałam, że bez kota nie wyjdę... A skoro zastanawiałam się parę dni nad tym konkretnym egzemplarzem, po co więc dokładać sobie i czworonogowi dzień kolejny? Decyzję o powiększeniu kocińca podjęłam już dawno. Serce miałam otwarte na każdy egzemplarz, który los postawiłby na mojej drodze (przekarmiona jestem od urodzenia syjamami i persami), choć marzył mi się klasyczny czarny, albo pasiasty. Nie potrafiłabym sumiennie odpowiedzieć, jaką barwę wolę... I nikt takiej odpowiedzi ode mnie nie wymagał. BelzeBub jest niemal czarny z wierzchu, po bokach ma delikatne pręgi, a brzuch o barwie popiołu przecinają wyraźne paski. Wymarzona hybryda!      


Psy żegnały młodego domownika z czułością i powagą.



Dywka (Recydywa),  powitała go z serdeczną troską.



Ona sama, wzięta z ogłoszenia w wieku 5 - 6 tygodni, została zaadoptowana ekspresowo przez bezdzietną Padlinkę. Ich szczęście, emocje, udokumentowałam na setkach fotografii.










Obie kotki: Dywa i Lina, nie zostały okaleczone (czyli bezsensownie wykastrowane/wysterylizowane) skoro nie wychodziły z domu. Niestety mam smutne doświadczenia, związane z tym tzw.: "zabiegiem". Większość moich okaleczonych kotek atakowała kocięta, bowiem automatycznie straciły instynkt macierzyński...
O tendencji do nadwagi nie wspomnę.
Nie chciało mi się parę dni temu przepychać słownie z moją panią weterynarz, do której przyniosłam Dywkę na przegląd i usłyszałam pytanie, czemu czteroletnia kotka jest jeszcze nie wysterylizowana?...
Co miałam do groma jasnego powiedzieć? Że kotki mojej Mamy z tego samego miotu - kastrowana i nie, przeżyły odpowiednio: 18 i pół roku i 19 lat? Że obie umarły ze starości? Że nie ma dowodów medycznych póki co, że kocica sterylizowana nie zejdzie na raka???...
Usłyszałam jeszcze, że to mit, iż kotka dla zdrowia powinna mieć raz w życiu kocięta. Że macierzyństwo nie ma znaczenia dla jej psychiki, ani kondycji.
Hmmm, proponuję porozmawiać z kobietami, które są matkami, i z tymi, którym z jakichś względów macierzyństwo nie było dane. Czy to naprawdę niczego w życiu nie zmienia? ;-)
Smutne, jak przedmiotowo jeden gatunek ssaka, traktuje drugi gatunek ssaka...
Nie miałam siły dyskutować, przekonywać, kiepsko się czułam tamtego dnia... Presji nienawidzę. I jak tak dalej pójdzie, będę zmuszona zmienić weterynarza. :-S.















Bub jest cudownym młodzieńcem. Bardzo żywym i kontaktowym. Komunikatywny, zdrowy psychicznie egzemplarz istoty czworonożnej. Dywa emanuje szczęściem. Jej oczy lśnią miłością macierzyńską. Nocami tuli się do mej głowy na poduszce i mruczy dopóki nie usnę. Choć jest ciepłą czułą kotką, nie zachowywała się tak przed otrzymaniem "synka" ;-)
Sprawdziła się stara reguła, że kotka lepiej dogada się z kotem niż z drugą kocicą. I, że dużo szybciej zaakceptuje kocię, jako nowego domownika, a nie dojrzałe zwierzę. Jak widać, u nas taka akceptacja nastąpiła natychmiastowo!






4 komentarze:

  1. Zwierzęta też nie chcą być samotne . Dywa zyskała nowy cel w życiu - wychować niesfornego młodzieńca :):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację! Często te, zdane tylko na łaskę człowieka bez innych zwierząt wokół, borykają się z licznymi nerwicami...
      Oj, fakt: młodzieniec jest bardzo niesforny ;-)

      Usuń
  2. sama gębula mi się uśmiecha
    na widok tylu futrzaków ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawda? :-)
    Choć niestety połowa z nich już opuściła świat...

    OdpowiedzUsuń