wtorek, 12 lipca 2016

ZDĄŻYĆ PRZED KOSIARKĄ


Co roku z żalem, patrzę na wygolone nadgorliwie pasy przydrożnej zieleni. Na setki pączków, które nie zdążyły się rozwinąć i brzęczące ponad nimi zdziwione owady. Zadaję sobie pytanie, czy naprawdę każdy skrawek trawy należy upodabniać do piłkarskiego boiska?     



Nieodmiennie budzę zdumienie wśród przechodniów, kiedy zdecydowanym krokiem wchodzę na pasy zieleni pomiędzy sunącymi samochodami. A ja się spieszę, by uwiecznić krótkotrwałe istnienie miniaturowych ogrodów,  których piękno jest tak obce estetyce większości z nas, ukształtowanej przez zachodnią kulturę. Ba, rzadko kiedy zagonieni i zestresowani w ogóle dostrzegamy, że prostokąt ziemi obok chodnika, porasta coś więcej niż tylko trawa. 


Zresztą każdą kwiatową formę pielęgnowaną w ogrodzie, nazywamy bez mrugnięcia okiem „kwiatem”, zaś to co ożywiło kolorem osiedlowy trawnik, czy zapuściło korzenie w glebę pomiędzy pasami ruchu, degradujemy do miana „chwastu”. Smutna ta klasyfikacja i bardzo krzywdząca dla tych mniej reprezentacyjnych przedstawicieli flory. Choć czy naprawdę polne kwiaty, to gorsi bracia ogródkowych rezydentów? Wystarczy tylko schylić się i uczciwe poświęcić kilka chwil na ogląd przydrożnych pasów zieleni, gdzie nie tylko królują solidne mlecze, tak szybko zmieniające się w ulotny dmuchawiec. Odkryjemy różowy bodziszek, błękitne niezapominajki i przetaczniki, czy fiołek polny - zatem wszystko to, co w zbliżonych formach, lepiej odżywione spotkamy w naszych ogrodach. A to przecież dopiero początek sezonu. Przed nami czas na koniczynę i  przelot pospolity. Może tym razem będą miały więcej szczęścia i zdążą się rozwinąć, zanim pojawi się pan z kosiarką i skasuje bezrefleksyjnie ten mikrokosmos. Więc podziwiajmy dziś to co rośnie, bo jutro może już leżeć. A jeśli pozwolimy sobie na chwilę kontemplacji, zauważymy też mieszkańców tego samorodnego parku. Płochliwe modraszki i ociężałe trzmiele, a w nagrodę za cierpliwość - przycupnięty na łodyżce maleńki konik polny. Z ufnością dziecka pozował mi do kilku fotografii. Widać, nie znał jeszcze na szczęście człowieka…         







Tekst napisałam dla "Przyrody Polskiej". Ukazał się w czerwcowym numerze tego miesięcznika (937).
Do powyższego, bolesnego dla mnie tematu, powróciłam po raz kolejny... Ale w tym roku zaobserwowałam pozytywną zmianę, której dowodem są prezentowane tutaj zdjęcia! Nie tylko pomiędzy zamiejskim supermarketem i Instytutem Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Legionowie, pozwolono zakwitnąć koloniom naturalnie wysianych kwiatów. Także w innych miastach zaobserwowałam podobne zjawisko.
Ktoś przetarł oczy i zrozumiał wagę problemu, czy rośliny ocaliła oszczędność Człowieka?...


4 komentarze:

  1. A może to lobby pszczelarskie, słyszałam, że co raz więcej uli stawia się w miastach. Miasta stały się ostoją dla owadów, bo nie stosuje się tu oprysków. Niestety i na wsiach co raz częściej wykasza się pobocza dróg, a gospodarze chlubią się niziutko skoszonymi trawnikami. Dobrze, że choć zachowały się łąki i miedze i co raz więcej jest pięknych ogrodów, gdzie owady znajdują pożytek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, nie słyszałam o lobby pszczelarskim, ale to całkiem sensowna interpretacja!
      Miedze zachowały się jeszcze, to fakt, ale łąki mają przechlapane (no, chyba, że te podmokłe). Na podstawie moich obserwacji, łąki w pobliżu miast, znikają zbyt szybko pod developerskimi inwestycjami...

      Usuń
  2. Ludziom po prosty nie chce się pomyśleć i zastanowić nad tym co robią :/ bo tak jest łatwiej .....

    OdpowiedzUsuń
  3. Ludzie już w ogóle zrezygnowali ostatnimi czasy z procesu myślenia ;-S.

    OdpowiedzUsuń