poniedziałek, 5 stycznia 2015

Ananas wśród igliwia


Wczoraj wreszcie zaliczyłam pierwszy leśny spacer. Powitało mnie słońce, które dość szybko zasnuły chmury. W koronach drzew, tonem ponurym i groźnym wył wicher, nieco łagodniejszy niż w ostatnich dniach. A ostatecznie sypnęły, nie skąpiąc sobie, dwa rodzaje śniegu: duże kulki i stożki oraz drobniutka, mniej już wyrafinowana kaszka. Krótko mówiąc, spacer dla zdeterminowanych i zdegustowanych świątecznym lenistwem.
Pobieżnie obleciałam część ulubionych miejsc, co by się uwinąć przed zachodem słońca. Śnieg już stopniał, odsłaniając grzyby i butelki.



Tych ostatnich, trochę więcej po noworocznych szaleństwach, ale skupiłam się tylko na dokumentacji pokaźniejszych śladów bytności człowieka.
No i mamy wreszcie jakąś odmianę! Przy wylocie drogi pożarowej, hurt buteleczek po sokach, zamiast procentowych. Czyżby grzeczny Sylwester abstynentów?






Coś, co zbulwersowało mnie nie na żarty. Ananas. Całkiem świeży, jeszcze z metką. Leżał sobie poza posesją za ciężkie miliony, już na terenie lasu. Widać, przeżarli się państwo, choć wiele dzieciaków z okolicznych wiosek, posmakowało na święta co najwyżej po jabłuszku.



Uliczka poza lasem. I teren w rodzaju "ziemi niczyjej". Trudno wyczuć, czy ktoś chciał posprzątać, czy też osobliwie się zabawić:


Gdy wracałam, drobniutki śnieg tak zacinał, że musiałam skryć się do lasu. Przy wylocie innej drogi pożarowej, oczy moje uradował taki oto widok:




Ktoś przy szlabanie przymocował do krzaka worek. Był otwarty i prawie pełen. Wyglądał na leśny kosz, a nie pamiątkę jakiegoś półdzikiego brudasa. Oby więcej takich inicjatyw, czego życzę każdemu polskiemu lasowi w Nowym Roku!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz