Takiego spotkania się nie spodziewałam. Zresztą kto by się
spodziewał?... W upalny dzień czerwcowy pojechałam na obrzeża Jabłonny. Rozrastające
się ekspansywnie od kilku lat osiedle, rozpięte pomiędzy lasem, a malowniczymi
łąkami nie pochłonęło jeszcze całkowicie zasiedziałej na tym terenie flory i
fauny. Pasy zieleni oddzielające skromnymi prostokątami ciasne budownictwo, to
paleta naturalnych barw. Znajdziemy tam chyba wszystkie kwiaty porastające łąki
i leśne polany Mazowsza. Zaś jesienią wciąż można spotkać, wychylające się z
ziemi główki grzybów - zarówno jadalnych jak i tych, których piękno wypada
tylko podziwiać. Tym razem jednak pojechałam sfotografować pełnię kwitnienia
wyki ptasiej. Na naturalnych trawnikach, których mogą nam pozazdrościć uporządkowane
pedantycznie kraje zachodniej Europy, wił się w sposób nieokiełznany intensywny
fiolet! Z tą gęstą pokrywą kwiatową, krajobraz przypominał nieco wrzosowiska...
A gdy już uwieczniłam to krótkotrwałe piękno i szłam równym, czystym
chodnikiem w kierunku powrotnym, niespełna metr ode mnie jakieś maleńkie,
smukłe, szare zwierzątko usiłowało przemknąć na przeciwległy pas skromnej
zieleni. Ponieważ nie schowałam jeszcze do torby aparatu, w dwóch susach
trawiona ciekawością, dopadłam do krawężnika. Tuż za nim, stanęła pośród
niskiej roślinności samica jaszczurki zwinki. Pstryknęłam dwa pospieszne
zdjęcia, będąc przekonaną, że to jedyne, co mi pozostanie po tym spotkaniu. Jaszczurka
tylko moment stała bez ruchu i zrobiła coś, czego nie mogłam przewidzieć. Gdy
przykucnęłam, zamiast czmychnąć dalej, zawróciła i zbliżyła się do krawężnika.
Jej łebek poruszał się cały czas. Sprawiała wrażenie, jakby spoglądała to na leżący
na moim kolanie aparat, to na ściskającą go dłoń. Nie dość, że nie uciekała to
jeszcze zdawała się coraz bardziej ośmielona! Ja także. Dlatego rozbawiona
sytuacją, wyciągnęłam do niej drugą rękę. Niemal dotknęła mnie pyszczkiem. Niewygodna
pozycja ciała i świadomość, że przecież ciekawskie zwierzątko może w każdej
chwili się spłoszyć, nie pozwalała na perfekcyjne kadry. Tym bardziej nie
mogłam marzyć o wyjęciu z torby i nałożeniu pierścienia makro. Za dużo szczęścia
na raz bym chciała! I dopiero gdy skończyła mi się karta, jaszczurka jeszcze raz
przechyliła łebek w niemym pytaniu: czy to już koniec sesji? Kiedy odsunęłam
się odrobinę, spontaniczna modelka odwróciła się i myknęła w zieleń. Mnie
wypadało tylko podziękować za to spotkanie.
Powyższy tekst ukazał się w bieżącym, wrześniowym numerze miesięcznika "Przyroda Polska", a sama przygoda spotkała mnie w czerwcu, stąd takie połacie wyki, która najintensywniej kwitnie wczesnym latem.
wspaniała ta polska przyroda ożywiona!!!
OdpowiedzUsuńPrawda? :-)
UsuńNigdy nie wiemy, gdzie czeka na nas jakieś niesamowite stworzenie...
Pięknie ujęłaś samiczkę :)
OdpowiedzUsuńtylko pozazdrościć bliskiego spotkania :)
Dziękuję, Ewo!
OdpowiedzUsuńZ racji mojego miejsca zamieszkania, często obcuję w cztery oczy z różnego rodzaju zwierzętami, co osładza mi inne mankamenty.
Widać, że Cie polubiła. :) U mojej kuzynki na działce jaszczurki mają norkę. Ja najwięcej spotkań z jaszczurkami miałam w Chorwacji, dosłownie były co krok i wcale się nie bały.
OdpowiedzUsuńMoże ta też jest chorwacka? ;-)
OdpowiedzUsuńFakt, było ich tam dużo, przypomniałaś mi o tym. Ale i na mojej, warszawskiej działce umykały co chwilę spod nóg... Niestety nie były tak oswojone ;-D