Było o kontrowersyjnej pomocy bezdomnym kotom, zatem dziś, dla równowagi, poruszę psi temat i jeszcze raz zadam pytanie - czy przypadkiem profilaktyka nie powinna mieć jakichś rozsądnych ograniczeń?
Nie będę wchodzić w szczegóły działalności Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Józefowie, bo nie jest to moją rolą i brak mi jednoznacznych danych. Zetknęłam się i z najwyższymi i z najniższymi ocenami dla tej placówki. Historia dotyczy konkretnego pieska. Sięgam zatem po stary tekst napisany dla lokalnego tygodnika, tak ku refleksji...
Oprócz przeprowadzania stałego i okresowego wyłapywania bezpańskich
zwierząt, a także zapewnienia im godziwych warunków bytowania, obowiązkiem Schroniska
jest oddawanie zwierząt ich opiekunom. Nasuwa się wobec tego pytanie, dlaczego
suczka pani Małgorzaty Czajkowskiej, pozostała w Schronisku w Józefowie mimo
rozpoznania jej przez właścicielkę?
ODNALEZIONA
Dwa małe kundelki, Perełka i Luka
zaginęły w połowie maja 2013r. na terenie Legionowa. Jak poinformowała redakcję
ich właścicielka, wybiegły z posesji i nie wróciły. Coś je wystraszyło, czy
może ktoś sobie „pożyczył” pieski, nie wiadomo. Prowadzone na własną rękę
poszukiwania nie przyniosły rezultatów. Dopiero dn. 3.06, p. Małgorzata znalazła
ogłoszenie na Facebooku, zamieszczone przez Schronisko Dla Bezdomnych Zwierząt
w Józefowie: „Do adopcji. Malutka Gabi szuka domu. Jej siostra została
potrącona przez samochód, zginęła”. Kobieta przybita wiadomością o śmierci
drugiego pieska, zadzwoniła do schroniska. Przedstawiła się jako właścicielka i
poprosiła o wycofanie informacji o adopcji, ponieważ zależy jej na odzyskaniu
zwierzęcia. Podczas rozmowy z Kierownik, p. Bożeną Rajczak, dowiedziała się, że
suczka musi zostać zaczipowana i wysterylizowana, a p. Małgorzata będzie
musiała pokryć koszty tych zabiegów (200 – 300 zł). Właścicielka zasugerowała,
że zna lekarza, który psa zaczipuje za darmo. Na sterylizację się nie zgadza
ponieważ pragnie by jej pupilka w przyszłości mogła cieszyć się młodymi. Każdy,
kto wychował swojego psa, czy kota od urodzenia wie, że w takim układzie,
nawiązuje się jedyna w swoim rodzaju więź pomiędzy człowiekiem, a zwierzęciem.
Dlatego trudno uznać prośbę właścicielki za zbyt wyrafinowaną. Niestety rozmowa
nie doprowadziła do porozumienia stron.
BEZ
HAPPY ENDU
Nazajutrz, p. Małgorzata już o
godz. 9.10, stawiła się przed bramą Schroniska, choć placówka funkcjonuje od 12.
Niespełna godzinę później pojawiła się pracowniczka, która wpuściła na teren
zainteresowaną. Zaprosiła ją do biura, w którym znajdowały się 3 psy. Jednym z
nich, była zaginiona Perełka. Suczka na widok swojej pani zaczęła skakać,
piszczeć, lizać ją po rękach i twarzy. Nie istniały najmniejsze wątpliwości, że
pies należy do osoby, która po niego przyjechała. I tu historia powinna mieć
swój finał. Ale tak się nie stało. Wezwana przez pracowniczkę, p. Rajczak,
zdecydowała, że nie wyda psa, dopóki nie zostanie wysterylizowany. Termin
zabiegu został ustalony na następny dzień. Właścicielka błagała, apelowała do
sumienia obu pań, że nie chce narażać suczki na kolejne cierpienia i nie
zostawi jej poza domem ani chwili dłużej. W poczuciu bezradności usiadła na
krześle i stwierdziła, że bez psa się nie ruszy. Wtedy obie panie, chwyciły
podekscytowaną suczkę i zamknęły ją na klucz w sąsiednim pomieszczeniu. Perełka
zaczęła rozpaczać - skamlała i drapała pazurkami drzwi. Kto wie, może jeszcze
są tego ślady? Z relacji poszkodowanej wynika, że p. Rajczak, wezwała policję i
zarzuciła kobiecie wtargnięcie na teren budynku. Właścicielce psa puściły
nerwy, wyszła z pomieszczenia i rozpłakała się. Zadzwoniła do bratowej. Kobieta
przyjechała wraz z mężem. Na miejscu zdarzenia pojawiła się też policja, za to
odjechała p. Rajczak. Policjant był pierwszą osobą, która zapytała p.
Małgorzatę, czy posiada jakiś dokument psa. Nie miała. Zdenerwowała się po raz
kolejny, bo jak twierdzi, dotychczas odbiór psa utrudniano jej z innego powodu.
Pouczona przez policjanta, wróciła do domu z zamiarem odebrania Perełki
następnego dnia i zapłacenia za zabiegi, na które nie wyraziła zgody. Dopiero
po tym, mogła prawnie zaadoptować swojego psa. Lecz i tu nie kończy się ta
ponura opowieść. Nazajutrz, p. Małgorzata, zadzwoniła do p. Rajczak z pytaniem,
kiedy może odebrać suczkę. Usłyszała: „Perełka nie żyje. Jej serce było słabe i
nie wytrzymało zabiegu”. W dniu 7. 06. br. podczas identyfikacji zwierzęcia, p.
Czajkowska rozpoznała swojego pieska.
KTO ZAWINIŁ?
Kontekst tej sprawy jest pełen
sprzeczności i niejasności, ale w jednym środowisko miłośników zwierząt i
urzędników wypowiada się zgodnie – suczka po odnalezieniu przez właścicielkę,
powinna natychmiast zostać jej zwrócona. Dziwi też odkrycie, że zwierzęciu,
które nie odbyło do końca okresu kwarantanny (14 dni), a do tego ugryzło dwie
osoby, o czym poinformowała sama p. Rajczak, szuka się nowego domu. Według osób
zapobiegających bezdomności zwierząt, opiekunka przy odbiorze psa, powinna podpisać
umowę, w której zobowiązałaby się do poddania go sterylizacji. Z drugiej
strony, nie istnieje żaden urzędowy nakaz, zmuszający jednostkę do takiego
działania.
- Jest to tylko dobra wola właściciela, nie usankcjonowana
prawem – wyjaśnia Katarzyna Biernacka Prezes Stowarzyszenia Empatia.
Dr Ewa Kunaszyk, starszy inspektor weterynaryjny, informuje
mnie: „Od 06. 2012, decyzją WSA w Warszawie, p. Bożenę Rajczak, obowiązuje
zakaz przyjmowania zwierząt do swojego Schroniska”. Nie jest też tajemnicą, że
Józefów nie ma zawartej umowy z Legionowem. Nie sposób uzyskać jednorodnych
informacji na temat p. Rajczak. Byli współpracownicy, rozmawiali ze mną
chętnie, pod warunkiem, że pozostaną anonimowi. Od jednej rozmówczyni
dowiedziałam się, że to nie pierwsza taka sytuacja. Kierownik schroniska w
Józefowie słynie jako osoba, która zawsze stawia na swoim. Inna rozmówczyni
dzień przed ukończeniem tekstu, również poprosiła o nie zamieszczanie jej
nazwiska ani krytycznych uwag. Dodaje za to, że zwierzęta p. Bożeny są zawsze
zadbane, a ona sama podzieli się karmą z każdym właścicielem czworonoga, który
podjedzie do niej w godzinach posiłku. P. Rajczak, w rozmowie telefonicznej
oświadczyła z goryczą: - Czuję się jakbym dostała w twarz. Dwa tygodnie
dokarmiałam te suczki na terenie zamkniętej jednostki wojskowej, gdzie ktoś je podrzucił.
Gdyby p. Czajkowska okazała mi dowód, oddałabym jej psa.
W tej
historii jest jeden fakt nie budzący wątpliwości - nie żyje młode zwierzę. Trwa
sekcja, która wyjaśni przyczynę. Dn. 20. 06., Policja wszczęła dochodzenie. Pytanie:
Czy musiało do tego dojść?