Pogarda dla przyrody, zadufanie i urzędnicza głupota, mogą zgotować drzewom bezsensowną rzeź.
Człowiek staje przed sądem za okaleczanie innego człowieka i od niedawna w naszym kraju - za znęcanie się nad zwierzętami. Wierzę, że zwiększająca się ilość chorób układu oddechowego także u dzieci i liczne alergie, zmuszą nas niebawem do weryfikacji poglądów na temat roli zieleni w mieście. Że przed sądem będą stawać także ci, którzy okaleczają drzewa.
W marcu 2013 r. stałam się świadkiem czegoś, co poruszyłoby każdego miłośnika zieleni.
Przez trzy koszmarne dni, ryk pił za pieniądze podatników, rozrywał ciszę tego cichego na co dzień osiedla.
Niemal każde drzewo ścięto w połowie. Oszczędzono tylko wielkie świerki, choć też nie do końca.
Interweniowałam, ale tutejsza ADM, to klasyczne państwo w państwie. Szkoda słów.
Po rzezi napisałam tekst do lokalnego tygodnika, który niemal w całości zamieszczam poniżej:
- Ależ nikt tym drzewom krzywdy nie robi! – powtórzyła
podniesionym tonem pani kierowniczka ADM – One odrosną.
No, cóż, może wygląd mam młody, ale za dziecko, które
uwierzy w bajkę o tym, że ścięcie konarów przy rdzeniu korony, pozwoli drzewu
wypuścić nową koronę, o podobnej powierzchni zielonej, nie należy mnie brać. W podobny
stek bzdur, nie jestem w stanie uwierzyć, z prostej przyczyny: z ogrodnictwem
życie połączyło mnie zawodowo.
Już na wstępie, kiedy przedstawiałam się pani kierowniczce i
chciałam wyjaśnić, w której klatce mieszkam, usłyszałam sarkastyczne:
- A, ekolog.
I zaraz się przekonałam, że ta pani, choć mnie nie zna, nie
wiedzieć czemu, nie widzi we mnie partnera do dyskusji. Moje argumenty ginęły
zakrzykiwane, aż musiałam zwrócić uwagę na formę tej wymiany światopoglądów.
Fakt, że osiedle akustyczne i o ciasnej zabudowie, zdawał się nie mieć żadnego
znaczenia. Na moje uwagi, że przecież znam osiedla z Norwegii, czy innych
części Europy, przetykane zielenią o naturalnym pokroju, usłyszałam butne, lecz
prawdziwe:
- Ale to jest Polska, a nie Europa!
I już zostałam sprowadzona na ziemię, już wiedziałam, nie
tylko z kim mam do czynienia, ale też rozwiały się moje wątpliwości, w jakiej
części świata żyję. Że żadna UE nam tu nie pomoże, żadne wsparcia, dotacje i
edukacja. Szkoda czasu, szkoda energii. Jedyna biblioteka w tej okolicy została
uznana za nikomu niepotrzebny przeżytek, a drzewa trzeba tylko ciąć, bo jak się
na blok przewrócą, to kto poniesie odpowiedzialność?
Sęk w tym, że nie tylko roślinność przy budynkach, została
zniszczona, ale także te, rosnące przy dzikiej łączce. Soki już puściły i
ciekły tak, że miałam problem, by wejść pod kikuty i udokumentować ten
sankcjonowany wandalizm. Mnie też coś ciekło - były to łzy złości, gdy
patrzyłam na pąki, którym nie dane było się rozwinąć.
Przeszło 190 cm. Praktycznie zabrakło mi miarki...
Ledwo stopniały góry
śniegu, którego nie miał kto sprzątać. Wszak czynność to zbyt kosztowna! Ale na
nierówną walkę z zielenią, bo przecież drzewa się nie obronią, a ludzie w swym
egoizmie i bierności, nigdy nie przyjdą im z pomocą, fundusze znajdą się
zawsze. I ciekawa jestem, czyj kominek zasilą krzepiącym ogniem te tony gałęzi?
Nie wiem też, co mnie samą pokrzepi, gdy co dzień będę się zmagać z widokiem
tych kikutów, przypominających proce i widelce? Bo wielometrowy wał gałęzi,
wysokości przynajmniej 150 cm ,
ułożony na trawniku, zniknie pewnie jutro, ale wołające o pomstę do nieba,
konające drzewa, postoją jeszcze do kolejnej zimy.
I komu przeszkadzały, dolne
gałęzie sosen? Czy będą przejeżdżały pod nimi ciężarówki? Same gałęzie były
wyższe od człowieka, który ciągnął je po ziemi. A ja miałam ochotę krzyknąć:
„Tyś sadził, że teraz niszczysz?” Ale odpowiedziałoby mi pewnie tylko echo: to
jest Polska, a nie Europa…
Redakcja drążyła bulwersujący temat. Od Kierownik Referatu Marketingu Urzędu Miasta, usłyszeliśmy oderwane od rzeczywistości, a może po prostu cyniczne, że „odbyła się przycinka suchych
gałęzi". ;-)))
Odpowiedziałam nie tylko jako dziennikarka, co lokatorka, z której robi się bałwana:
W nawiązaniu do odpowiedzi p. Anny Szczepłek, Kierownik
Referatu Marketingu Urzędu Miasta, dotyczącej rzekomego „przycinania suchych
gałęzi” drzew na Osiedlu Młodych, pragnę wyjaśnić, że tylko w jednym przypadku,
zostały rzeczywiście usunięte martwe gałęzie. Pozostałe drzewa bezmyślnie
ogłowiono, to znaczy – pozbawiono je niemal całej masy żywej korony – co w
praktyce daje takiemu drzewu znikome szanse przeżycia. Trudno też pojąć fakt,
że swoje korony potraciły zwłaszcza drzewa, rosnące przy tzw.: ślepych ścianach.
Komu tam zagrażały i co zasłaniały? Tym
większą zagadką jest ścięcie wszystkiego w połowie, łącznie z modrzewiem o
średnicy pnia 16 cm ,
na terenie, gdzie nie ma żadnego budynku, parkingu, czy placu zabaw.
Każdy, kto choć raz był na Osiedlu Młodych, wie jak są
usytuowane bloki i gdzie drzewa ewentualnie mogłyby wchodzić w kolizję z siecią
energetyczną, lub terenem aktywnie użytkowanym przez mieszkańców. Niepoważne
też jest tłumaczenie, że gałęzie ograniczały widoczność znaków drogowych.
Gdzie: w alejkach dla pieszych, czy na trawnikach?
W większości miejsc, w których zniszczono wieloletnie
nasadzenia, drzewa nikomu nie przeszkadzały, były za to siedliskiem ptaków i
ozdobą, nadającą indywidualny charakter temu osiedlu.
Dlatego wyjaśnienie p. Anny Szczepłek, jest nieadekwatne do
rzeczywistego stanu rzeczy.
Nie traktuję również poważnie tłumaczenia, że drzewo może
zawalić się na blok i go uszkodzić. Ile w ciągu roku mamy w Polsce takich
przypadków? Prawidłowo pielęgnowane drzewo, a więc takie, któremu nie
podniesiono nadmiernie korony (czyli nie usunięto zbyt wielu dolnych gałęzi),
jest stabilne i nie zagraża zabudowaniom. Zresztą, na O.M. budynki są
usytuowane ciasno, nie stoją w szczerym polu, żeby zmiótł je byle wiatr, wraz z
pobliskimi nasadzeniami. Pod tym samym pretekstem, w ramach profilaktyki,
proponuję zlikwidować samochody – unikniemy wypadków drogowych i emisji
toksycznych związków chemicznych do atmosfery.
Ileż energii i pieniędzy człowiek poświęca na walkę z drzewami!
Drastyczny ciąg dalszy - niestety nastąpi...