Dziś każda śliwka nazywa się „węgierką”, nawet jeśli ma smak kartofla,
jest zielona w środku i obok prawdziwej węgierki nigdy nie leżała. Lecz wielu z
nas jeszcze pamięta nazwę jak markę i kupuje. O to przecież chodzi.
Nie ma pory roku, której bym nie
lubiła, ale ze wszystkich pozostałych, to chyba jesień inspiruje mnie
najmocniej. Zmienna aura oraz wszelkie możliwe kolory, zapachy i oczywiście
smaki. Bo oprócz uczty dla wzroku i ducha, jest też uczta dla podniebienia:
owoce! Jako mała dziewczynka, spędzałam długie godziny w sadzie mojego
pradziadka, patrząc na drzewa i stojące pod nimi skrzynki, wypełnione po brzegi
jabłkami, gruszkami i śliwkami. Cała gama kształtów, tęcza barw i woń, której
nie zapomnę. Właśnie po zapachu nauczyłam się rozpoznawać zwłaszcza jabłka i
łączyć je z odpowiednimi nazwami. A brzmiały jak zaklęcia: McIntosz, kosztela,
koksa, jonatan, landsberska, malinowa, czy spartan. Gdybym się wysiliła mogłabym
z otchłani pamięci wydobyć jeszcze inne. Malinowa miała atłasową wiśniową,
lśniącą skórkę, a odmiany renety, charakterystyczną miejscami szorstką, przypominającą
lądy na globusie. Tak samo śliwki, były dla wyobraźni małej dziewczynki jak
klejnoty: renkloda ulena, czy zielona, jerozolimka, słodkie niczym miód odmiany
węgierek. We wczesnym dzieciństwie nie śniło mi się o kupowaniu owoców. Dopiero
w podstawówce zaczęłam jeździć w tym celu na bazar. A z biegiem lat, po
najmniejszej linii oporu, przeniosłam się do sklepów, ewentualnie na uliczne
stragany spotkane po drodze. Zaś tam, niepojęta jednorodność towaru i
dyletanckie podejście do klienta. Na targowisku zdarza się jeszcze znaleźć antonówkę
do szarlotki, lub deserową malinową. Zdarza się także kartka z nazwą dla niewtajemniczonych.
Ale to rzadkie przypadki. W tajniki nowych odmian jabłek nikt się nie zagłębia.
Wyglądają podobnie, podobnie też pachną. Sprzedawca mówi tylko: „Jabłko
kwaśne”, albo „jabłko słodko – winne”. Gorzej, jak mi wkręca coś zielonego jako
prawdziwą kosztelę i wrzeszczy, że nie mam racji. Ba, chciałabym – byłoby mi
łatwiej.
Felieton napisałam 2 lata temu dla legionowskiego tygodnika "TO i OWO". Ale nadal niewiele się zmieniło...
każda nazwa, to inne wrażenia - dziś już w większości
OdpowiedzUsuńbędęce jeno wspomnieniem - faktycznie, nie raz i ja
spotkałam się z mocno konsupcjonistycznym podziałem
owoców - słodkie-kwaśnie, miękkie-twarde :)
węgierki w knedlach bądź prawdziwych konfiturach - mniam!
Ba! Zacznijmy od tego, że sama węgierka, węgierce nierówna! ;-) To co dziś nosi tę apetyczną nazwę, często jest zaledwie pokrewną, zmodyfikowaną odmianą. Owoc jest wprawdzie większy, ale już nie tak słodki i miękki. Kto miał to drzewo w ogrodzie - wie, że im śliwka mniejsza, tym smak lepszy. A najsłodsze i wyborne na powidła, są te ... podwiędnięte z lekko pomarszczoną skórką ;-)
UsuńBo obawiam się, ze świat schodzi na psy :( ludziom przestaje zależeć na czym kolwiek, to smutne.
OdpowiedzUsuńO, świat wciąż w każdej niemal dziedzinie, schodzi coraz niżej! Ale psów bym tu jednak nie mieszała - często pokazują, że mają więcej serca i rozumu niż ludzie ;-)))
UsuńJa też nie za bardzo odróżniam odmiany jabłek, śliwek i innych owoców, ale sprzedawca powinien! Niestety mnóstwo sprzedawców kupuje hurtowo na giełdach warzywnych i jest im obojętne skąd towar pochodzi, jaka była historia jego "plonów". Kupił tanio, drogo sprzedał i cześć. Towary na targowiskach coraz droższe, kultura sprzedaży zanika a smaki z dzieciństwa można już tylko przechować w pamięci.
OdpowiedzUsuńCzęsto z koleżanką z dziecięcych lat chodziłyśmy na mirabelki- małe, słodkie i żółciutkie. Jak patrze ile tych owoców spada na chodnik i jest deptanych to aż żal mi serce ściska. Ludzie nawet nie wiedzą że to co rośnie na drzewach przed blokami, koło przystanków - to jeden z najsmaczniejszych darów Matki Natury. Smutne...
Kompoty z mirabelek, to delicje! Przekonałam się o tym, gdy miałam to drzewo na działce. Wraz z węgierką, uleną, a także jabłoniami - antonówką i papierówką ;-)
OdpowiedzUsuńNo, najgorsze jest właśnie to: kupił tanio - sprzedał drogo.
I fakt, że dziś rolnik inwestuje w odmiany najbardziej plenne, a niekoniecznie smaczne. W ten sposób, w imię szybkiego, większego zarobku, pozbawia się człowieka wyboru... Rolnik zyskuje, pośrednik zyskuje - konsument traci podwójnie.