Język ekonomii, stał się uniwersalnym językiem mówienia o wszystkim. Opisuje klarownie, bez niuansów naszą relację
ze światem materialnym i niematerialnym. Każde działanie ma więc „opłacać się”,
„przynosić zysk”, „dać nam korzyść”. Na
takim gruncie narodziła się w ubiegłym roku kampania reklamowa jednej z sieci
handlowych, pod hasłem: „Wyrzuć stare, kup nowe”.
I co w tym złego? Teoretycznie
nic. Chyba, że „stare”, służy nam zaledwie od kilku miesięcy i robi to całkiem
dobrze, a my już zachłannie rozglądamy się za udoskonalonym modelem. Współczesny
człowiek coraz częściej pielęgnuje w sobie bezrefleksyjne przekonanie, że
najnowsze jest znacznie lepsze niż nowe. Kampanie reklamowe i sami sprzedawcy w
centrach handlowych zarzucają klienta wabiącymi sloganami: „opłaci się”,
„zaoszczędzi czas i energię elektryczną”. Buduje to w nas mimowolnie postawę
ciągłego przeliczania.
Niezdrowy apetyt
Historia reklamy w Polsce, sięga
XV wieku, ale dopiero w 1926r. uchwalono pierwszy akt regulujący działalność
reklamową. W latach ’30 XX w. pojawiła się w Polsce reklama prasowa i kinowa.
Sposób jej wyrazu, estetyka wizualna i językowa, oczywiście bardzo odbiegał od
dzisiejszych standardów. Ale cel pozostał jeden – wszelkimi akceptowalnymi
sposobami zachęcić konsumenta do zakupu. To nadrzędne posłannictwo reklamy nie
uległo zmianie przez wieki. Ewoluowały za to sposoby prezentacji, narodziły się
nowe miejsca, w których chcąc nie chcąc spotykamy reklamę. Zjawisko, które może
budzić pewne kontrowersje to fakt, że reklama coraz częściej generuje w sposób
sztuczny nie tylko nasze pragnienia i potrzeby, ale nakreśla nam „jedyny
słuszny” styl życia. Z jej przesłania wyłania się następujące credo: „Chcesz
być modny, zdrowy, zawsze uśmiechnięty – stosuj się do komunikatów
reklamowych”. Niestety za takim przekazem nie kryje się żadna filozofia, ani
faktyczna chęć podniesienia jakości życia, z wyjątkiem pobudzenia w nas niezdrowego
apetytu na zakupy. A im więcej konsumujemy, tym szybciej skłaniamy producentów
do doskonalenia technologii, motywujemy ich do kolejnych odkryć i wprowadzania
na rynek nowych artykułów.
Bubel się opłaci
Kiedyś miarą jakości danej firmy,
była trwałość jej produktów. Im dłużej funkcjonował zegarek, radioodbiornik,
czy zwykły czajnik, tym lepiej świadczyło to o wykonawcy. Ten swoją rzetelnością,
budował własną markę. Kilka razy w ostatnich latach zdarzyło mi się rozmawiać z
osobami zajmującymi się naprawami różnych sprzętów: od pralek, po komputery. Wszyscy
zgodnie przyznali, że obecnie umyślnie produkuje się rzeczy słabej jakości.
Współcześnie jedynie bardzo drogi
sprzęt zanosimy do serwisu. W samych, coraz mniej licznych punktach naprawy,
usłyszymy zazwyczaj, że szkoda czasu na reperację suszarki, lub czajnika
elektrycznego. Niejednokrotnie brak też części zamiennych i oczywiście taki
wysiłek zwyczajnie się nie opłaca, skoro można kupić nowe… Zatem i ludzkie
sentymenty wobec tak określonych reguł konsumpcji, muszą niejednokrotnie
powędrować wraz z zepsutą suszarką do kosza.
- Dziś liczą się wyłącznie rosnące słupki sprzedaży i
wdrażanie nowych technologii - zauważa pan Piotr (imię na prośbę rozmówcy
zostało zmienione), pracownik salonu popularnej sieci RTV/AGD - Sprzęt psuje
się średnio dwa do trzech miesięcy po upływie terminu gwarancji – potwierdza
pan Piotr – Pół biedy jeśli znajdzie się w Polsce części. Ale zazwyczaj jest
kłopot i najłatwiej wtedy kupić nowe. Zwłaszcza, że ceny ciągle idą w dół, a
mamy teraz korzystne możliwości zakupów na raty. Po 1989r. chyba wszyscy
zachłysnęli się możliwościami rynku. Osoby urodzone po tej dacie mają całkiem
inne podejście. Dla mojego nastoletniego siostrzeńca roczny smartfon to już
zabytek. Musi kupić nowy, żeby nie było towarzyskiego obciachu. Zresztą sprzęt
po paru miesiącach jest już porysowany i popękany.
Gdy
liczy się coś więcej…
Pan Adam zajmuje się sprzedażą
antyków przez internet. Jego ojciec prowadził kiedyś antykwariat w Warszawie.
- No, może to nie są takie całkiem antyki z definicji, bardziej
starocie, vintage, często zwykły PRL – wyjaśnia – Zwłaszcza na przedmioty z
tego ostatniego okresu, jest całkiem spore zapotrzebowanie, coraz więcej też
wypływa ich na aukcje internetowe. Są to głównie zabawki, sprzęt gospodarstwa
domowego, oświetlenie, ozdoby choinkowe, a nawet opakowania. Dużo ludzi zbiera
takie rzeczy, ale wiele osób chce po prostu przywołać lata dzieciństwa, czy
młodości. To jest etap, który każdy człowiek wspomina z sentymentem. Ponadto
wbrew temu, co się kiedyś mówiło, wiele przedmiotów codziennego użytku z
tamtego okresu, było solidnie zrobionych. Ponieważ prowadzę sprzedaż
internetową, trudno mi powiedzieć, w jakim wieku są moi klienci, ale
przypuszczam, że powyżej 40. roku życia. To jest ten czas, gdy zaczyna liczyć
się coś więcej niż pogoń za nowym. Do głosu dochodzą też osobiste emocje i chęć
nabycia czegoś oryginalnego, z jakąś historią.
Do takich zakupów trzeba dojrzeć, albo mieć jakiś cel:
kolekcję, potrzebę ochrony środowiska – na pewno są to zakupy wymagające od nas
wiedzy, świadomości. Przy kupowaniu nowinek technicznych, cały wysiłek myślowy
wykonuje za klienta sprzedawca w firmowym salonie, albo reklama w promocyjnej
gazetce. Starocie reklamy nie potrzebują.
Spodnie Jana
Aktualnie widać dwa ścierające
się trendy, które ogarniają coraz szersze przestrzenie codziennego życia w
społeczeństwach rozwiniętych, w tym także w Polsce: modę na minimalizm i masowo
produkowane nowinki, oraz powrót do sprawdzonych rozwiązań. W przypadku
aranżacji wnętrz, czy projektowania odzieży, ważną rolę zaczyna odgrywać recykling,
popularne stają się kursy renowacji. Jednocześnie kryzys ostatnich lat, uzmysłowił
ludziom, że stan posiadania, przerósł ich faktyczne potrzeby.
Pamiętam jak na początku lat ’90
ubiegłego wieku, norweski przyjaciel mojej rodziny, z dumą pokazał mi spodnie,
które nosił już od 20. lat. Jako ówczesna nastolatka, dopiero zaczynałam odkrywać
świat poza „żelazną kurtyną” i nie mogłam zrozumieć, czemu tak majętny człowiek
naprawia starą odzież, skoro stać go na nową. Ale on pamiętał kryzys lat
powojennych i wyniesiony z tamtych czasów, szacunek do przedmiotów. Nie
przekonał mnie wtedy argumentacją, że cierpliwie konserwując jedno, może zaoszczędzić
pieniądze na drugie. A przy okazji im mniej wyrzuca, tym bardziej dba o
środowisko. Do takich spostrzeżeń, musiałam dorosnąć sama.
Tekst napisany dla "Gazety Polskiej Codziennie" (nr 1645) z dn. 09.02.2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz