Co nas tam gna? Większy wybór towarów, czy niższe ceny? Co sobotę
mkniemy po zakupy na miejskie targowisko lub do jednej z wielu świątyń
konsumpcji: ulubionego supermarketu.
I ja tu nie jestem wyjątkiem.
Lubię wybierać, przebierać, a jeszcze bardziej… oszczędzać. Cieszy mnie towar
świeży i nadzieja promocji. Zaś prawdziwą wisienką na przysłowiowym torcie jest
rodzimy produkt i po ten sięgam, ilekroć mogę. W przypadku warzyw, czy owoców,
rzadko zdarza mi się natrafić na dziwoląga w postaci chińskich truskawek,
czosnku lub pestek z dyni – wiadomo przecież, że w kraju rolniczym sztuką z
wyższej półki jest uprawa powyższego! Lecz artykuły przemysłowe, wyboru
wielkiego nie pozostawiają. I tak, pewnego dnia, zamarzył mi się klasyczny
czajnik. Taki z gwizdkiem, jaki pamiętam z dzieciństwa, sprzed wygodnej ery
czajników elektrycznych. Z poświęceniem obeszłam wszystkie legionowskie
supermarkety, tylko po to, by wszędzie znaleźć jeden jedyny rodzaj. To
przypomniało mi dla odmiany dzieciństwo najwcześniejsze, gdy słowo „wybór”
brzmiało niemal jak „abrakadabra”. Ja też miałam alternatywę: kupić chińskie
badziewie z cienkiej blaszki, albo gotować wodę w garnku. Zaryzykowałam więc
zakup, któremu po miesiącu odpadło ucho. Jego następca, różniący się zaledwie
kolorem gwizdka, służył mi o cały miesiąc dłużej. Ale i odszedł bardziej
spektakularnie - zgubił dno, robiąc tym samym staw z kuchni. Konkurować z owym
bublem, mogły tylko chińskie kapcie nabyte okazyjnie na targowisku. Zafarbowanych
na niebiesko stóp, długo nie mogłam odmyć, choć pomagałam sobie chińską
szczoteczką. O koszulce, która po pierwszym praniu nadawała się wyłącznie na
legowisko dla kota, nie ma co wspominać, wszak to współczesny standard. W ten
nieplanowany sposób, wciąż produkuję worki odpadów niedługo po zakupie. A sprzedawcy
zawsze mają jedną odpowiedź. Biorą to, co znajdą w hurtowniach i na co jest
zbyt. Nie zastanawiają się, że klient kupi wyłącznie towar, który oni
sprowadzą. Sam sobie przecież nie wyprodukuje, choć pewnie by to zrobił, gdyby
tylko mógł.
Sprzedawcy kupują rzeczy najtańsze a potem nabywcy mają pretensję do Chińczyków , że robią takie toksyczne jednorazówki , a przecież Chiny produkują również rzeczy bardzo ładne -większość towarów z oferty w droższych i drogich sklepach :) Na bazarku lepiej nie kupuj, bo będziesz się w nocy świecić wszystkimi kolorami tęczy , co może być niezdrowe i kłopotliwe . Pozdrawiam cieplutko w ten pogodowy koszmarek :/
OdpowiedzUsuńPogoda wreszcie powiedziała nam: mamy zimę! :-D
OdpowiedzUsuńBaaa... Kiedyś unikałam bazarkowych produktów - no, chyba, że były to pchle targi, albo targi warzywne... Ale im portfel cieńszy, tym wymagania mniejsze ;-)
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy teraz Chińczyk umie wyprodukować coś, co nie będzie szkodliwe i chwilowe. Takie działanie chyba mu się opłaca.
Ale fakt - Babcia wciąż używa chińskich ręczników z lat 50. XXw. Nie sparszała, a tkanina niemal nie ma dziur ;-))). Można i tak? Tylko komu się opłaca produkować rzecz, wystarczającą na 2/3 pokolenia?... Ech.
Serdeczności!
PS. To miały być oczywiście 2 - 3 pokolenia :-)))
OdpowiedzUsuńCóż, współczesny chiński producent, wolałby pewnie produkt o trwałości wystarczającej na 2 - 3 tygodnie...!
;-D
:) Niestety produkcja jednorazówek to współczesny trend , coraz bardziej dotyczy również ... sprzętu AGD i samochodów :/ .Oferta chińskiego rynku jest bardzo bogata , to handlowcy wybierają z niej najtańsze produkty i jest, jak jest .
UsuńUbieraj się "na cebulkę " :* :)
To ja też lekko refleksyjnie. Dawnymi czasy można było kupić piękne bawełniane bluzeczki, niekiedy ozdobione haftem. Z rewelacyjnej bawełny. A teraz chiński towar to synonim tandety. Co to się porobiło i komu przeszkadzało to lepciejsze z przeszłości.
OdpowiedzUsuńW ogóle mam wrażenie, że nasz kraj wszyscy zalewają tandetą, nawet rodzimi producenci.
Smutne, ale pocieszam się, że niekiedy udaje mi się wygrzebać coś warte swej nazwy i pierwszego wrażenia !!!
Pozdrawiam ciepło :-)