Kosić? Nie kosić? A jeśli już – to kiedy? Od lat zadaję sobie te
pytania, ilekroć przychodzi maj i czerwiec, a wraz z późną wiosną,
niezagospodarowane pasy zieleni, pokrywają się żółcią, różem, bielą, błękitem i fioletem.
Wiadomo: trawnik, to trawnik. Ma
być zielony, czysty i ostrzyżony. Żółty mlecz, tak szybko zmieniający się w
ulotny dmuchawiec, czy biała i różowa koniczyna, nie są na nim mile widziane.
Zresztą długość ich żywota w takim miejscu, skutecznie wyznacza kosiarka. Tylko,
czy koniecznie każdy, ale to absolutnie każdy kawałek bez wyjątku, warto
przerabiać na jednorodny trawnik? Podczas
spacerów, z przyjemnością i ciekawością, patrzę na wszelkie niezagospodarowane
pobocza i osiedlowe placyki. Nie zawsze zachwycają, ale mogłabym wskazać wiele miejsc,
gdzie aż świecą żółte: komonica zwyczajna, czy przelot pospolity z tej samej
rodziny bobowatych, albo wznoszą się niemniej dumnie od roślin ogrodowych –
błękitne cykorie. Spotkać też można różową firletkę poszarpaną, połacie białych
rumianków, gdzieniegdzie nawet jakiś mak, wiadomo, jaskrawoczerwony. I
oczywiście wijącą się wszędzie fioletową wykę ptasią. To tylko
najpopularniejsze i najbardziej charakterystyczne gatunki, które daje nam przełom
wiosny i lata. Bo oferta tej pory roku jest dużo szersza. Dlatego zawsze
odczuwam ten sam żal, że z pewnych miejsc, których i tak raczej nie tknie stopa
ludzka, znikają w ciągu paru chwil, wszystkie barwy i kształty przypominające
wakacje na łonie przyrody. Zostają sterty trawy, która schnie, lub namięka w
zależności od aury, nim ktoś jej nie sprzątnie. Krajobraz ubożeje, a taki widok
z okna autobusu, zachęca tylko do włożenia nosa w lekturę, choćby nawet nudną.
Zaraz też przypomina mi się Francja, gdzie pasy pomiędzy autostradami,
wyglądały jak łąki. Nawiasem mówiąc, obsiewane są tak celowo. Pewnie tam już
odkryto piękno natury, więc może i my je w końcu dostrzeżemy? Tymczasem cieszmy
się kolorami tego, co jeszcze rośnie. Jutro może już leżeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz